Przekaz, który otrzymałam 9 sierpnia
2012 r.
Kochaj! Ucztuj w sercu nawet wtedy,
gdy nikt nie będzie zauważał/potrzebował Twojej miłości.
Jesteś sama pośród ludzi, ale właśnie
przez to jesteś postrzegana jako oparcie, jako ostoja.
Wszystko samo przyjdzie do Ciebie
przyciągnięte dźwiękiem pieśni Twojego serca.
Porzuć obawy i lęk – Twoje serce
otworzyło się już na bezmiar Zrozumienia – pojęło miłość i wyrusza w nową
podróż przez eony, by zasiewać ziarna miłości i złote ziarna szczęścia tam,
gdzie dotrze głos jego pieśni.
Bądź wierna sobie, noś w sobie
Światło i Radość, a staniesz się tą, która przynosi do życia Wolność i Rozwój.
Twoje szczęście stanie się udziałem
wielu, a ich radość zagości w głębi Twojej duszy.
Błogosławię Cię do życia, które jest
pełne, intensywne i rozlewne. – Żyj!
Zaskoczył mnie ten przekaz, ponieważ bardziej odczułam niż
zrozumiałam z jego treści, że w moim życiu następuje nowy etap. Pamiętam, że
tego wieczoru, gdy zapisałam go, poczułam tak silne poruszenie i zdziwienie, że
natychmiast położyłam się spać, jakby w nadziei, że jutro się wszystko wyjaśni
albo przekaz ten zniknie. Zasnęłam i miałam sen, którego treść, zgodnie z moją
konwencją symboli, zapowiadała gwałtownie „zabrudzenie się”, a następnie, niemniej
szybkie i niespodziewane oczyszczenie. Po czym następny symbol zapowiadał
pęknięcie jakiegoś związku i wolność od uzależnień, jak również od swojego własnego
wizerunku.
Rano sięgnęłam do zeszytu, w którym zapisuję m.in. moje
rozmowy z Wyższą Jaźnią, chciałam bowiem zanotować ten niepokojący, ale budzący
nadzieję sen. Zeszyt otworzył się na tekście przekazu. Przeczytałam go jeszcze
raz uważnie, przez cały czas zastanawiając się, czy nie jest on moją dowolną
kreacją. Nie mógł być, ponieważ jego treść – oprócz jednego zdania: Ucztuj w
sercu! – które usłyszałam przed laty od mistrza duchowego mojego znajomego, była
mi przedtem nieznana.
Reakcją tym razem był nagły przypływ do serca fali
miłości...
Nie uważam, że to, co mi powiedziano, zapowiada jakąś
mega-misję duchową o decydującym znaczeniu dla całego Wszechświata i okolic.
Nie uważam siebie za szczególną faworytkę i wysłanniczkę Niebiańskiej Załogi.
Jednakże czuję, że właśnie teraz muszę podzielić się z Wami przemyśleniami,
jakie zrodziły we mnie wydarzenia, które nastąpiły w ciągu następnych dwóch
dni.
Nigdy nie uważałam siebie za osobę wyjątkowo uduchowioną, chociaż
tak o mnie mówiono, gdyż przez całe lata uganiałam się za coraz to inną wizją i
koncepcją Tego, Który Jest, wysiadując w medytacjach i w modlitwach, padając na
twarz przed wizerunkami i ludźmi, którzy mieli uosabiać aspekty boskości, wykonując
pilnie zalecenia mistrzów i guru, biorąc udział w zbawiennych ceremoniach itd.
Po jakimś czasie dowiedziałam się, że nosiłam w sobie wzorzec uzależnienia od
religii, przeniesiony z poprzednich wcieleń, wzorzec bardzo niebezpieczny,
ponieważ tak naprawdę odsunął mnie od jakże uwielbianego Podmiotu moich
poszukiwań.... Na rzecz, oczywiście, symboli, idoli, doktryn i dogmatów i ...
posłuszeństwa takowym. Ponieważ trauma tamtego wcielenia była związana z
wyjątkowo surową karą za sprzeciwienie się dogmatom religii, czyli jedynej
słusznej prawdzie, w obecnym życiu posłuszeństwo, pokorę i gorliwość utożsamiałam
z komfortem psychicznym i duchowym, który pojawiał się jako nagroda i środek
znieczulający niepokoje duchowe... I w ten sposób powstało uzależnienie, które
po dwudziestu kilku latach tułaczki po drogach i bezdrożach religii pozbawiło
mnie radości życia oraz sił, w każdym rozumieniu tego słowa.
Chyba jednak ktoś czuwał nade mną i zostałam uwolniona z
tego błędnego koła... a może mi się zdawało? Nawet na pewno zdawało mi się, bo nawet
nie spostrzegłam, jak w euforii odzyskanej wolności wkręciłam się dyskretnie w
nową formę starego paradygmatu. Tym razem jednak chyba już nie było czasu, ponieważ
dość szybko zorientowałam się w sytuacji, i pamiętając sen i przekaz i
odrzuciłam, być może nawet buńczucznie i kontestatorsko (prawie że) jedyną słuszną prawdę.
Z czym zostałam? Z MIŁOŚCIĄ. Dowiedziałam się bowiem, co to
znaczy ucztować w sercu: ucztowanie w sercu to głębszy i trudniejszy rodzaj
kochania: ktoś cię odrzuca, mija cię obojętnie – ty ślesz za nim fale miłości z przestrzeni swego serca. Ktoś rani cię lub
daje ci pięścią między oczy, aż się zachwiejesz – ty dziękujesz mu, że stworzył
ci okazję do przebaczenia. Ktoś odrzuca cię z niechęcią lub pogardą – ty zasiadasz
na złotym tronie, przelewając obfitość Miłości ze swego serca do jego serca. Istnieje
pojęcie: rozszerzanie przestrzeni serca – jest to przepiękny rodzaj ekspansji,
ale mnie osobiście przypadł w udziale inny rodzaj - pogłębianie przestrzeni
swego serca, wchodzenie tam, gdzie sprytnie chowa się wielopostaciowe, przebiegłe ego i zalewanie go miłością w akcie przebaczenia - sobie oraz dziękczynienia i przebaczenia składanego w darze tym, których postępowanie było jak reflektor i skalpel zarazem, dotykający miejsc domagających się oświetlenia i uzdrowienia.
Dzisiaj zastanawiałam się nad swoim Wzniesieniem. Tak, chcę się
wznieść. Myślałam o tych wszystkich naszych Braciach i Siostrach, którzy
obawiają się, że nie wzniosą się, ponieważ nie medytują, nawet nie modlą się,
wszechświat poskąpił im obfitości, za to dał wiele problemów przeróżnej natury,
przez co, jak trwożnie domniemają – wibrują niżej. Myślą, że się nie „kwalifikują”.
Nieprawda!
Przekazy od galaktycznej rodziny, od mistrzów duchowych też
wzmiankują o tym, że tak naprawdę nie trzeba robić czegoś szczególnego, by się
wznieść, wystarczy chcieć tego i być dobrym, życzliwym człowiekiem, który stara
się żyć zgodnie ze swoim sumieniem.
Minął już ten czas, gdy zbawienie, oświecenie, uświęcenie i wyniesienie
oraz wszelkie inne formy zbliżenia się do Boskości wymagały pośredników, którzy
wiedzą lepiej, jak zbliżyć się do Boga, którego każdy z nas ma przecież w
Sobie.
Wzniesienie ma jedną cudowną cechę: Nikt nie może się wznieść
ponad kogoś! I nikt nie może się wznieść lepiej lub gorzej niż inni. Poza
dualnością nie ma miejsca na takie myślenie. Wzniesienie jest indywidualną
sprawą każdego z nas, Ty masz je w swoim ręku i Ty za nie odpowiadasz. Nie ma lepszych czy gorszych, mniej lub bardziej się kwalifikujących.
Jak i nie ma żadnych ram czasowych. Meta jest przygotowana dla każdego i każdej
z nas i jest to meta wyścigu samotnego długodystansowca.
Nasz Stwórca, Ojciec/Matka, Źródło kiedyś pokazał mi, że nie
brzydzi się przytulić umorusane stworzenie, którym, byłam ja, wściekła i bardzo
nisko wtedy wibrująca. Opisałam już to wydarzenie na tym blogu (Jak iskry z płomienia). Nie zapomnę tego wydarzenia i zapewniam Was, że każdy może przeżyć to
samo, bez wyjątku. Ponieważ tak naprawdę, w swoim sednie, JESTEŚ DOSKONAŁĄ
ŚWIETLISTĄ ISTOTĄ, dziełem doskonałego Stwórcy, który wysłał Cię w podróż, z
której właśnie powracasz do Niego. Pamiętaj o tym i nie oddawaj już nikomu swojej
mocy...
Wspomnienie objęć Boga oraz ten przekaz rozgrzały bardzo mocno
moje serce. Pragnę teraz podziękować Wam, wszyscy moi Nauczyciele miłości, tej miłości
radosnej i wdzięcznej, dawanej i oddawanej lekko, jak odbijana w zabawie
piłka... Składam także niski pokłon tym moim trenerom, którzy nauczają mnie miłości „trudnej”, miłości pomimo...,
która sprawia, że mój stół jest suto zastawiony a kielich się przelewa i ucztuję
w swoim sercu z radością i wdzięcznością, wielbiąc Tego, Który Jest...
Namaste, Kochani Przyjaciele...
dziękuję Ci anielska Aniu za ten piękny, pełen głębi opis swoich przeżyć <3
OdpowiedzUsuń<3 <3 <3 <3
OdpowiedzUsuńod Jagusi: Dziękuję Anulko za Twoje słowa namalowane Miłością i Światłem. Jest w nich piękna inspiracja: "Ucztuję w sercu!" Tylko tyle i aż tyle! <3<3<3
OdpowiedzUsuńDzięki, Aniu, że się dzielisz z nami tymi skarbami...głębokie dzięki :)))
OdpowiedzUsuńAniu, więc ta medytacja była podyktowana przez Wzniesionych Mistrzów.Napisałem Ci w mailu o moich odczuciach,które były nie identyczne, ale zbieżne.Dzięki za poszerzenie Twoich odczuć. Serdecznie pozdrawiam,Ziutek :)
OdpowiedzUsuń