Wspiera Cię Niebo i Ziemia.


Strona ta wykorzystuje pliki cookies w celu realizacji swoich usług i funkcji zgodnie z Polityką Plików Cookies. Możesz samodzielnie dostosować warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.

sobota, 30 czerwca 2012

Zagadka istnienia



Zagadka istnienia
ESEJE NA TEMATY DUCHOWE – BOSKI PLAN ŻYCIA – Zagadka istnienia.

Nie wiem, czemu wydarzenia w Japonii dotknęły mnie tak mocno. Siedzę tutaj płacząc, dzień po dniu, i nie wiem dlaczego. Oczywiście - duża liczba ofiar, przykład ludzi w Fukishimy, którzy świadomie poświęcili swoje życie, los wszystkich bezdomnych, brak żywności i wody.
A może sprawiła to moja więź z Japonią, którą czułem od dziecka i czuję dotąd? Jako młody człowiek uczyłem się karate i oglądałem wszystkie filmy Kurosawy, otaczałem się pracami Hiroshige i pismami Zen, czytałem o japońskim porzuceniu broni, pisałem artykuły jako młody historyk na temat anty-orientalizmu na Zachodzie lub spacerowałem po miastach Japonii i niczego tak nie lubiłem, jak wieczorów spędzanych w japońskich restauracjach. Zawsze miałem silną więź z Japonią.
Więc kiedy zobaczyłem morze przelewające się nad lądem, poczułem smutek jak nigdy przedtem, ból, który przeminąć może dopiero wraz z życiem. Nie był to zwykły skandal jak na Haiti i w Chile lub zasmucenie w związku z wydarzeniami w Queensland i Christchurch. Było to bardzo głębokie przygnębienie, które ciągle jeszcze odczuwam. A może teraz martwię się o to, że być może należało by smucić się jeszcze bardziej?
Nawet nie zauważałem w ciągu tych dni, że nie myłem się i siedziałem, nie zdając sobie sprawy, że nic nie widzę z powodu moich brudnych okularów, ponieważ nie miałem na tyle przytomności umysłu, by je wyczyścić. Czemu aż dotąd trwałem w takim zaniedbaniu? To przez ten paraliżujący ból, który czuję w związku z tym, co stało się z Japonią.
W obecnym czasie wydarzenia rozgrywające się wokół mnie znikają mi z oczu, jak film, który przestał mnie interesować, a ja odkrywam w sobie przypomnienie, w czym to wszystko może być pomocne.
Dlaczego cywilizacje przychodzą z odległości wielu lat świetlnych, z całej tej wrogiej przestrzeni kosmicznej, aby pomóc nam we Wzniesieniu? Dlaczego ich to obchodzi? Dlaczego nas to obchodzi?
Dlaczego Wzniesienie nadaje życiu tak wielką wartość? Dlaczego Arabowie cenią ludzką wolność? Dlaczego pracownicy Wisconsin zaryzykowali wszystko, aby przeciwstawić się swojemu rządowi? Dlaczego Zachód zareagował na Libijczyków? Cieszę się, że Mateusz potwierdził, że ​​ich motywacje są czyste, a nie, jak niektórzy ludzie mówili, jest to jeszcze jedna machinacja Iluminatów.
Czemu służą te przemiany, ten wielki ruch ku wolności i Wzniesieniu? O co w tym
wszystkim chodzi?



Przypominają mi się w tym momencie nauki licznych mądrych mistrzów duchowych - że wśród ludzi istnieje nie dające się zaspokoić pragnienie wolności, wiedzy, prawdy i pokoju i miłości. Nie dające się zaspokoić pragnienie. Bardziej nienasycone niż pragnienie wody u człowieka na pustyni.
Nazywają to tęsknotą za wyzwoleniem i pragnieniem rozwoju. To pragnienie istnieje, od życia do życia, w jednym życiu jest nasycone, w innym niezaspokojone, raz jesteśmy bogaci raz biedni, młodzi i starzy, rodzimy się jako mężczyźni i jako kobiety.
Postrzegam koncepcję życia jako w górę rosnącą spiralę duchowej ewolucji, jako schody do nieba, drabinę świadomości. Widzę, dokąd ona prowadzi i gdzie się kończy. Widzę wielki, szeroki łuk, zataczany od Boga do świata i od świata do Boga ponownie.
Pamiętam, że zaczynamy tę podróż nieświadomi, niezdecydowani, zmieszani, prowadzeni jedynie przez to nie dające się zaspokoić pragnienie tego, czego nie znamy. Widzę nas, jak zmierzamy mozolnie przez wcielenia wypełnione bólem i odrobinami radości, z okresami odpoczynku, po których następuje nieuchronnie ponowna podróż.
Widzę tych, którzy są na wyższych szczeblach drabiny, jak zachęcają nas, zapraszają i podciągają. Widzę nas, jak rozkwitamy, rozwijamy się, unosimy głowy. Pamiętam, o co w tym wszystkim chodzi.
Chociaż wydaje się to trudne, wiem, że ci, którzy zginęli, nie umarli a ci, którzy zostali ranni, będą scaleni ponownie, a wszyscy cierpimy tylko przez jakiś czas.
Pamiętam cel - wspomnienie o tym, kim jesteśmy - a wraz z tym powrót wszystkich warunków i uprawnień, które będą po kolei przywracane, by ponownie stać się snem, który szybko ucieka z naszych umysłów. Nic nie wydaje się realne. To wszystko staje się jak sen o tym, że istnieje naprawdę. Jedynie to, kim jestem w swej istocie staje się jedyną prawdą a wraz z tym urasta kwestia, kim jesteście wy i kim jesteśmy my.
A ja
z tą wiedzą mogę wejść w następny dzień wobec takiego dramatu, takiego cierpienia i całego tego mojego opłakiwania. Och, jakże okrutni jesteśmy dla siebie! W jakimże błędzie wszyscy tkwimy. Jakże błędnie i krótkowzroczne patrzymy, a trwa to i trwać będzie przez dłuższy czas. A nawet jeśli tak się nie dzieje, nawet jeśli chmury się rozeszły, będą inni, którzy pozostają w cierpieniu i my, którzy już nie cierpimy, będziemy mieli pracę do wykonania.
Życie jest cierpieniem i
jak się wydaje, bardzo wielu z nas uczy się poprzez cierpienie. Ja uczę się jedynie poprzez cierpienie. I nie mam magicznej różdżki, aby zmienić tę sytuację. Nie ma ucieczki. A dla Japonii nie ma ułatwienia ani odpoczynku.
Lecz jedyne, co można zrobić w tej sytuacji, to rozejrzeć się wokół siebie i zobaczyć, co należy robić właśnie tutaj, właśnie w tym pokoju, właśnie w tym mieście, w tym właśnie świecie. I robić to, robić to i jeszcze raz robić, aż do dnia, gdy przyjdzie ulga, choćby była tylko tymczasowa, a później, nawet po bardzo długim czasie nadejdzie wybawienie od rozwiązywania tej wielkiej zagadki, ciągłego jej rozwikływania, które dręczy mnie przez wszystkie wcielenia: kim jestem - w samym sednie swego istnienia.
Tłumaczenie: Anna Bogusz-Dobrowolska


niedziela, 24 czerwca 2012

Jak to jest z tą miłością?...




          Jak to jest z tą miłością?... Wielu z nas bada swoje serce w odpowiedzi na wydarzenia i często stwierdza ze smutkiem lub rozczarowaniem, że ma w sobie tej miłości za mało, okazuje jej za mało i że musi coś zrobić, żeby mieć jej więcej, żeby ją w sobie rozpoznać, rozniecić i chcieć świadczyć ją światu.
         Sama kiedyś borykałam się z tą kwestią... Dzisiaj wiem, że jedynym, co powinnam zrobić jest pozbycie się takich myśli.
Kiedyś w medytacji przyszły do mnie te słowa:
"Zanurz się w swoim wnętrzu. Tam, w samym środku ciebie, w swoim sercu jesteś prawdziwą, wiekuistą, kochającą bezgranicznie Istotą świadomą siebie jako cząstki Mnie, która z Miłości się wyłoniła, żyje, porusza się i oddycha w oddechu mojej Miłości. Tylko pamiętaj o tym i tym żyj!"
         Namaste, Piękne, Świetliste Istoty.

środa, 20 czerwca 2012

Nasze związki 3. i 4. wymiaru...



NASZE ZWIĄZKI 3. I 4. WYMIARU



http://www.bcd.com.pl/Sexuality/60.print.aspx
TWORZENIE UDANYCH ZWIĄZKÓW - Lyssa Royal

Zamieścił: 5 marca 2007 02:18, wyświetlono 7778 razy.

Fragment rozdziału "TWORZENIE UDANYCH ZWIĄZKÓW"
z książki „Milenium: Poradnik duchowy na czas przemian i nowe tysiąclecie” Lyssy Royal
wyd. polskie Limbus,
oryg.: Milenium. Tools for the Coming Changes, 1997

Wiele osób odczuwa obecnie pilną potrzebę uporządkowania osobistych spraw, jakie od pewnego czasu dają im się we znaki. Mogą dotyczyć związków miłosnych, rodziny, przyjaciół czy też ich samych. To naglące poczucie wynika stąd, że przechodzicie właśnie z jednej wibracyjnej rzeczywistości do drugiej. Założenia i zasady rządzące jedną rzeczywistością nie mogą jednak być przeniesione do drugiej. Jeśli próbujecie wnieść do rzeczywistości czwartej gęstości (4G) przekonania i przesłanki wspierające podział i nie chcecie zostawić ich za sobą, będziecie odczuwać silne wewnętrzne rozdarcie.
Z perspektywy ewolucji, zasady rzeczywistości trzeciej gęstości (3G) oparte na pojęciu odrębności były konieczne do ludzkiego rozwoju. Płynęły z nich fundamentalne nauki, dzięki którym ludzie mogli wzrastać w związkach. Jednak wraz z przemianą człowieka przeobrazić się musi też charakter jego związków. Dla lepszego porównania obecnych i przyszłych związków, rozważmy najpierw ustanawiające podziały reguły rzeczywistości 3G.
Zasady rządzące związkami w trzeciej gęstości
Zatajanie należy do szeroko rozpowszechnionych zwyczajów w 3G. Polega ono na ukrywaniu informacji przed partnerem lub przed samym sobą. Zasada zatajania nie dotyczy wyłącznie twoich stosunków z innymi; odgradza cię ona również od znacznych obszarów twej własnej istoty. Ponieważ jest wyrazem odrębności, przykłada się do niej wielką wagę w związkach.
Monogamia podyktowana strachem. Innym przejawem odrębności jest monogamia wynikająca z lęku raczej niż z wyboru. Kryje się za tym przeświadczenie, że jeśli uda wam się skłonić kogoś, aby oddał się bez reszty wam, to wtedy uchronicie się przed spojrzeniem prawdzie o sobie prosto w oczy. Stworzycie sobie iluzję bezpieczeństwa, oddzieleni od świata. Jednak bez możliwości wzrastania związek na ogół okazuje się nieudany czy wręcz zgubny.
Miłość uwarunkowana. Miłość uwarunkowana jest niezbędna dla utrzymania związku w rzeczywistości 3G. Oznacza ona to, że będziesz kochał kogoś, o ile on zaspokoi twe potrzeby czy pragnienia. Jeśli te warunki nie zostaną spełnione, wówczas z czystym sumieniem możesz przestać kochać. Co do pojęcia miłości bezwarunkowej, panuje w rzeczywistości 3G mylne wyobrażenie. W obrębie podziału wszystko rozpatruje się z perspektywy odrębności. Dlatego też miłość w 3G jest miłością uwarunkowaną.
Oczekiwania. Ludzie na ogół wnoszą do związku własne oczekiwania, które nieświadomie rzutują na osobę partnera. Nawet jeśli nie jest w stanie czy nie chce im sprostać, może dojść do próby zmuszenia go do ich spełnienia. Partner staje się wówczas narzędziem do zaspokajania nieuświadamianych potrzeb drugiej osoby.
Manipulacja nie musi być jawna. W typowych związkach 3G dochodzi do głęboko ukrytej wzajemnej manipulacji, tak że zostają zaspokojone potrzeby obu stron i obie strony strzeżone są przed własnymi lękami i poczuciem zagrożenia czy braku. Są to na ogół odbywające się na podświadomym poziomie transakcje, które mają na celu wzajemną ochronę.
Potrzeba sprawowania kontroli to kolejna cecha głęboko zakorzeniona w rzeczywistości 3G. Tak przejawia się brak wiary w wyższą rzeczywistość – w to, że wszystko dzieje się tak, jak powinno, dla wspólnego dobra. Ponieważ nie pokładasz zaufania w bieg zdarzeń, siłą wtłaczasz związek w określone ramy.
Ponieważ rzeczywistość czwartej gęstości oparta jest na jedności, nie ma w niej miejsca na cechy właściwe związkom w 3G. Związkami w 4G rządzą następujące zasady:
Zasady związków w czwartej gęstości
Szczerość. Osoby tworzące związek za wszelką cenę muszą zdobyć się na szczerość. Jeśli zauważysz, że twój przyjaciel lub partner działa na własną szkodę lub naraża wasz związek, powinieneś mu zwrócić uwagę na to tak, by płynęło to z serca. W 3G takie obserwacje zazwyczaj są przemilczane, aby nie urazić drugiej osoby czy stracić kontroli nad związkiem. Jeśli uwagi te skierowane są pod twoim adresem, musisz pamiętać (i wierzyć), że biorą się z serca, i nie reagować natychmiastową obroną. Wysłuchanie ich nie oznacza, że musisz się z nimi zgadzać. Wykorzystaj je, aby się zagłębić w siebie i doskonalić wewnętrznie.
Zatajanie jest często narzędziem sprawowania kontroli. Kiedy przyjmie się szczerość jako obowiązującą zasadę, rzecz idzie raczej o prawdę bezosobową aniżeli o kontrolę nad osobą. Jeśli jednak posługujesz się szczerością w celu manipulacji, wiedz, że nie kierujesz się sercem i twoje motywy są nieuczciwe!
Nie sposób przecenić znaczenia szczerości w związkach 4G. Bez niej nie mogłyby istnieć. Jest tak ważna.
Szczerość należy zachować również wobec samego siebie. Czasami pewne rzeczy zatajasz przed sobą, aby stworzyć sobie iluzję bezpieczeństwa. W rzeczywistości 4G trudno jest utrzymać prawdę w tajemnicy przed sobą. Może się zdarzyć, że pewnego ranka obudzisz się i stwierdzisz nagle, że bycie z kimś już ci nie służy. Trzeba ten wgląd uszanować. Nie wypieraj go ze świadomości. Jeśli to uczynisz, będziesz trwał w związku, który ostatecznie cię wyczerpie, a nie umocni. Jeśli zlekceważysz swój wgląd, w perspektywie długoterminowej nie przysłużysz się też swojemu partnerowi.
Miłość bezwarunkowa. Związki w 3G opierają się na miłości uwarunkowanej, zaś w 4G na miłości bezwarunkowej. Każdy może doświadczać coraz więcej miłości bezwarunkowej, ponieważ nie jest ona niczym ograniczona. Można ją zdefiniować tylko na podstawie doświadczenia, ale definicje, choć użyteczne, jako twory intelektu na poziomie emocjonalnym nie są zbyt głęboko przyswajane.
Miłość bezwarunkowa jest kluczowa dla związków w 4G. Oznacza kochanie kogoś (oraz siebie) bez żadnych warunków. (UWAGA: Kochanie kogoś bezwarunkowo nie jest równoznaczne z trwaniem w związku, który jest dla ciebie krzywdzący, albo kiedy chcesz dokonać nowego wyboru.) Nawet jeśli partner nie zaspokaja twych potrzeb, darzysz go miłością jako aspekt Boga. Jeśli nie sprosta twym oczekiwaniom, kochaj go takim, jakim jest, nie nalegaj, aby się zmienił. Miłość bezwarunkowa to doświadczenie chwili teraźniejszej a mimo to wiecznej, podczas gdy miłość uwarunkowana opiera się na wspomnieniach z przeszłości czy oczekiwaniach wybiegających w przyszłość. Postaw sobie pytanie: Czy byłbyś w stanie kochać i zaakceptować partnera bez żadnych warunków, gdyby w swoim rozwoju nigdy nie miał wyjść poza swój obecny stan istnienia?
Inne błędne przekonanie na temat miłości bezwarunkowej dotyczy granic i poszanowania własnej osoby. Kochanie kogoś bez żadnych warunków nie oznacza przyzwolenia na znęcanie się nad tobą. Wiąże się z nią również miłość własna i należy podejmować działania na rzecz zachowania miłości i szacunku do siebie, nawet jeśli naraża to związek. Jesteś równorzędnym, a nie spisanym na straty składnikiem równania.
Kochanie kogoś bezwarunkowo również oznacza odejście od niego z miłością, gdy jego działania naruszają granice naszej osoby, a nie z urazą i gniewem. W ten sposób nie zaprzepaszczasz szczerości, cennej jakości w 4G, a jednocześnie dajesz możliwość drugiej osobie ujrzenia samej siebie w całej jaskrawości i podjęcia kroków dla ratowania miłości własnej i poczucia swej wartości. To, czy partner dostrzeże swoje odbicie czy nie, to nie twoje zmartwienie. Do ciebie należy dbanie o siebie i działanie dla swego dobra, co ostatecznie przyczynia się do dobra was wszystkich.
Męczeństwo nie jest cechą związków w 4G!
Kochanie bezwarunkowo oznacza kochanie siebie na równi z drugą osobą i szanowanie własnych granic osobowych. Jednym z rozwiązań może być zmiana charakteru związku (z miłosnego na przyjacielski, na przykład), kiedy w grę wchodzi dbanie o własne potrzeby, pod warunkiem jednak, że postępuje się uczciwie i nie wyrzuca z serca niedawnego partnera.
Całkowite zaufanie to przeciwieństwo potrzeby sprawowania kontroli, rodem z 3G. Rzeczywistość 4G nie dopuszcza żadnej formy kontroli. W miarę wprowadzania szczerości do stosunków naturalną koleją rzeczy rośnie zaufanie. Jeśli jednak trwasz w fałszu, utajaniu i miłości uwarunkowanej, nieodłącznie towarzyszy ci nieufność, która mocno osadza cię w rzeczywistości 3G. Stanowi to dla wielu trudne wyzwanie. Nie chodzi o to, aby nauczyć się ufać, lecz aby być szczerym i szanować siebie. Kiedy tak postępujesz, zaufanie przechodzi naturalnym biegiem rzeczy.
Przyzwalanie stanowi odwrotność manipulowania. Pozwól innym być tym, kim potrzebują być, nie wymagaj od nich, aby się zmienili. Tylko wtedy ujrzysz, jacy są naprawdę. Gdy próbujesz nimi manipulować, nie widzisz ich naprawdę, dostrzegasz w nich tylko to, co tobie potrzebne, a to jedynie złudzenie. Taki wypaczony ogląd więzi cię w pętli nieuczciwości wobec samego siebie oraz twego związku.
Związki z wyboru. Są przeciwieństwem monogamii podyktowanej lękiem. Oznacza to, że jeśli pragniesz związku opartego na wyłączności, czynisz to z wyboru. Jeśli jednak wolisz utrzymywać stosunki z kilkoma kobietami, to również stanowi twój świadomy wybór. Ludzie często zawierają związki bez uprzedniego rozeznania, czego istotnie pragną. W pewnym sensie, biorą, to co im przypadnie. Takie związki nie sprzyjają miłości własnej i uwieczniają cykl miłości warunkowej, w którym jeden z partnerów spodziewa się, że ten drugi stanie się tym, kogo mu potrzeba.
Związek na miarę 4G wymaga jasnego komunikowania własnych potrzeb i pragnień partnerowi. Nie sposób dłużej manipulować prawdą dla osiągnięcia pożądanego celu. Musisz dokonać wyboru i bez żadnych warunków się zaangażować.
Nie ma nic złego w monogamii, wielości partnerów ani w żadnej innej formie związku. Wybór jest sam w sobie rzeczą naturalną. Nie ma przypisanego do siebie żadnego “znaczenia". Ty wartościujesz, nazywając jeden wybór “lepszym" czy “gorszym" od drugiego. Każdy wybór jest właściwy, o ile jest świadomy. Jeśli nie dokonujesz go świadomie i nie zdajesz sobie sprawy z własnych pragnień i potrzeb, nie możesz przyjąć odpowiedzialności za swój wkład w związek. Wówczas skazany jesteś na odgrywanie roli ofiary. Jeśli twym świadomym postanowieniem jest związek na miarę 4G, nie możesz dłużej uznawać zasad obowiązujących dla 3G.
Nie musisz tak od razu się przestawiać na nowe wartości. To przyjdzie z czasem. Lecz teraz w okresie przejściowym między 3G a 4G, osaczają cię wyzwania, jakie stawiają przed tobą obie rzeczywistości. Potrzebne jest dokonanie kilku wyborów dotyczących twojego udziału w obecnym związku. W miarę wprawiania się w sztuce świadomego wyboru na rzecz poprawy samego siebie i swojego świata, naturalną koleją rzeczy zaczniesz podejmować postanowienia umacniające paradygmat rzeczywistości 4G.
Jeśli wybierzesz integracyjny model czwartej gęstości i ucieleśnisz go (zamiast tylko próbować), przestaniesz cierpieć z powodu utraty partnera. Ku temu właśnie zmierzacie w swojej ewolucji. Poczucie straty, ból, właściwe są związkowi 3 G, z paradygmatem podziału i kontroli. Mogą też wystąpić, kiedy łudzisz się, że tworzysz związek na miarę 4G i liczysz na jego dobrodziejstwa, ale przeżywasz rozczarowanie, ponieważ w istocie nadal tkwisz w 3G.
Życie “na styku" może przysporzyć cierpień, ale daje ci zarazem jedyną w swym rodzaju możliwość wglądu w obie rzeczywistości naraz. Z takiej perspektywy możesz dokonać wyboru rozumnego. Nie osądzaj swego obecnego położenia. Wykorzystaj je do rozeznania się w obu rzeczywistościach, aby twoje wybory wynikały z doświadczenia i odzwierciedlały świadomą i pozytywną ewolucję.
Jak sprostać wymaganiom czwartej gęstości
Przechodząc z perspektywy 3G do 4G nie uchronisz się przed strachem towarzyszącym przekształcaniu się związków. Wkraczasz na niezbadany obszar. Nie wiesz, co czeka ciebie za najbliższym wzgórzem. To wiele osób napełnia lękiem. Jeśli naprawdę dążysz do związku na miarę 4G, pogódź się z tym strachem. Na tym etapie chęć zerwania z kimś tylko wtedy, jeśli jest ktoś, kto zapełni powstałą pustkę, oznacza, że nadal tkwisz w uzależnieniu. Ważne jest pójście naprzód pomimo strachu. Kiedy znajdziesz się już po drugiej stronie, spostrzeżesz, że twoja tożsamość nie zależy od drugiej osoby. Możesz polegać na samym sobie. Z poznania kryjącej się w tobie mocy płynie wyzwolenie, jasność, potęga.
Nawet w 3G stwarzasz okoliczności, które przypominają ci, że wszyscy jesteście ze sobą powiązani. Często wychodzi to na jaw za pośrednictwem uwikłania – silnego przywiązania emocjonalnego. Jednak idea połączenia w kategoriach 3G jest bardziej szkodliwa niż pożyteczna. Uwikłanie to odpowiednik powiązania w 4G, tyle że na poziomie 3G. Jak na to spojrzysz, zależy od tego, czy postrzegasz to w kategoriach uzależnienia 3G czy w kategoriach miłości/przyzwolenia 4G.
Kiedy zaplątałeś się w związku z drugą osobą i cierpisz z tego powodu, zastanów się nad tą sytuacją. Weź kilka głębokich oddechów. To zazębienie ma na celu przypomnieć ci, że w ostatecznym wymiarze nigdy nie istniejesz w oderwaniu od innych. Odrębność to złudzenie. Choćbyś nie wiadomo jak daleko się odsunął, nie odłączysz się od tej osoby.
Zmiany w relacjach osobistych pojawiły się w latach sześćdziesiątych, kiedy ludzie odczuli na poziomie emocjonalnym przejście z 3G do 4G. Nie bardzo jednak wiedzieli, co robić z uwolnioną nagle energią. Nie rozumieli, że można ją wykorzystać do naprawy swych związków. Wiele osób opierało się zmianom. Od tego czasu wzrosła znacznie liczba rozwodów z powodu zamieszania, jakie wywołała nowa energia i wynikłe stąd próby świadomej ewolucji przez zerwanie z przeszłością.
Rozwód, w swej typowej nieprzyjemnej i dotkliwej postaci, stanowi rozwiązanie 3G. To formalny akt oddzielenia się od drugiej osoby dla stworzenia iluzji, iż jest się od niej już całkowicie niezależnym. W wydaniu 4G rozwód oznacza uznanie przez obie strony, że związek zmierza w innym kierunku, co wymaga podjęcia kroków na rzecz przestawienia się.
W gruncie rzeczy nie ma czegoś takiego jak separacja, ponieważ nie można tak naprawdę oddzielić się od kogoś czy od czegoś. W 4G z łatwością zdobędziesz się na to, aby pozwolić innym podążyć drogą, która jest im potrzebna. Nawet jeśli para przestaje wspólnie siebie urzeczywistniać, w wymiarze głębszym nie rozłączyła się, gdyż odrębność jest złudna. Para ta po prostu postanawia, że nie będzie dalej przejawiać na zewnątrz swego związku, ale partnerzy zachowują szacunek wobec wspólnej przeszłości i w swoich sercach nadal żywią do siebie nawzajem bezwarunkową miłość.
Te nowe energie odcisnęły swój ślad na wszystkich. Każdy reaguje na nie tak, jak potrafi. Niektórzy wypierają je. Inni się polaryzują. Jeszcze inni poddają się porywowi. Nie da się jednak tego zbyć. Stawiać to będzie przed tobą coraz nowe wyzwanie, aż w końcu staniesz twarzą w twarz ze swoim niedowartościowaniem i samotnością, i przyznasz przed samym sobą, że związki, do jakich dążyłeś, miały “pokryć" twoje braki. Mniej zakłóceń powstanie, gdy dasz się ponieść fali. Opierając się, przysparzasz sobie przykrości i bólu.
Wiele osób uważa, że wybór dotyczący związku, na przykład monogamii, pożycia z kilkoma partnerami czy rozwodu, podyktowany jest seksem, ale to uproszczenie. Powierzchowny osąd zdarzenia często ma za zadanie odwrócić uwagę od przeżywanej udręki i stworzyć wrażenie, że panuje się nad sytuacją. Oto przykład: Jeśli mąż ma romans, żona mogłaby bez trudu wyciągnąć wniosek, że mężowi chodziło o seks, zamiast głębiej zastanowić się nad tym, dlaczego czuje się taka nieszczęśliwa w tym związku.
Lecz seks jest wyrazem odsłonięcia swej wrażliwej strony. Wiele osób wystrzega się tego, a z pewnością nie życzyłoby sobie, aby ich partnerzy odsłaniali się w ten sposób przed innymi! W tym wszystkim nie chodzi o seks. Zrzucanie winy na pociąg erotyczny ma służyć za przykrywkę dla poważniejszego, utajonego lęku. Poglądy na seks panujące w waszym społeczeństwie odzwierciedlają zaburzenia na głębszym poziomie i nie mają nic wspólnego z kwestią niewierności.
Ludzie doświadczają zmian w sobie, ale z początku może im się wydawać, że zachodzą one na zewnątrz nich. Mogą uznać, że coś dzieje się z ich związkiem, ale tak nie jest. Zauważysz, że subtelne zmiany dokonujące się w tobie i partnerze będą rzutowały na wasz związek. Zmiana zawsze będzie powstawać w tobie, ale możesz nie zdawać sobie z niej sprawy, dopóki jakiś zewnętrzny czynnik jej w tobie nie wyzwoli.
Jeśli dasz się ponieść zmianom, na krótko doświadczysz natłoku uczuć. Możesz zacząć uwalniać się spod wpływu dotychczasowych przekonań, co odbije się na kształcie twojego związku. Zmiana nie oznacza jednak jego kresu czy rozwodu. Zmiana to zmiana, i tyle. Jeśli jesteś z kimś, możesz spróbować pomóc przebrnąć mu przez okres zmian, z jakim sam się borykasz. Ufaj, że oboje kroczycie tą samą ścieżką bez względu na to, co się dzieje albo w jaki sposób przejawiają się zmiany.
Niektórzy uzależniają osobiste spełnienie od stanu swojego związku. Jeśli więc nie występują żadne konflikty, to w takim razie wszystko gra. Ten stary pogląd może zwieść cię na tyle, że będziesz trwał w związku mimo że nie przynosi ci on korzyści. Nie można dłużej przykładać tej miary. Ten sztuczny twór daje w rezultacie sztuczne dane, za którymi możesz schować się przed swymi lękami. To narzędzie rodem z 3G, ale w rzeczywistości jest inaczej. Przekonasz się, że jeśli będziesz się wzbraniał przed upomnieniem się o swą osobistą moc, związki będą miały jedynie na celu usprawiedliwienie twej osoby. W rzeczywistości czwartej gęstości nie może to mieć miejsca, gdyż tam kluczem jest szczerość wobec siebie.
Świadomy wybór i zobowiązanie
Choć w związku świadomy wybór jest tak ważny, nie chodzi jednak o to, aby obie strony akceptowały siebie nawzajem pod określonymi warunkami. Oto przykład: Załóżmy, że oświadczasz swemu partnerowi: “Chcę, żeby nasz związek był monogamiczny (poligamiczny) i będę z tobą tylko wtedy, jeśli na to przystaniesz". Coś tu jest nie tak.
Wybierać można jedynie za siebie, w przeciwnym wypadku dochodzi do kontroli, a to pojęcie z 3G. Nie możesz narzucać swych postanowień drugiej osobie. Jeśli wybierasz monogamię, oznacza to, że to ty wyrzekasz się kontaktów seksualnych z innymi osobami. Nie możesz wymagać od partnera, aby dokonał takiego samego wyboru. Druga osoba musi mieć całkowitą wolność wyboru, inaczej nie będzie w pełni sobą w związku. Z drugiej jednak strony, ty możesz postanowić nie wiązać się z osobą, której styl życia tobie nie odpowiada. To co innego. Wybierasz wyłącznie za siebie! Twoje postanowienia nie mają nic wspólnego z drugą osobą! Ludzie często tak się zapamiętują kontrolując wybory dokonywane przez partnera, że przestają panować nad własnym życiem i wtedy z reguły pojawiają się problemy. Musicie wiedzieć, że naprawdę udany i zdrowy związek może powstać tylko dzięki zgodnym i świadomym postanowieniom podejmowanym przez obie strony.
W związkach w 4G zobowiązania w znanej wam z przeszłości postaci nie mogą mieć miejsca. Stara formuła przyrzeczenia wyrywa cię z teraźniejszości. W związkach 3G przyrzeczenie często postrzegane było jako jarzmo narzucone przez partnera! Kiedy ludzie podejmują się czegoś w 4G, to dlatego, że chcą doskonalić siebie i związek za pomocą zasad 4G. Przyrzeczenie 3G często brzmi mniej więcej tak: “Ślubuję, że cię nie opuszczę aż do śmierci". W 4G formuła przyrzeczenia mogłaby wyglądać tak: “Przyrzekam, że będę w tym związku wzrastał i widział w nim odbicie mej własnej więzi z boskością. Przyrzekam zawsze postępować uczciwie i z szacunkiem".
Stare pojęcie zobowiązania to iluzja rodem z 3G. Daje ci chwilowe poczucie bezpieczeństwa, ale czy sprawy naprawdę układają się kiedykolwiek zgodnie z twoim życzeniem? Ile osób składa obietnice, których nie dotrzymuje? Przyrzeczenie nie zapewni ci bezpieczeństwa; wzbudza w tobie jedynie złudne przekonanie, że jesteś bezpieczny.
Jedyne prawdziwe zobowiązania dotyczą ego i wyższej jaźni. Zawarte między nimi umowy pozwalają układać związki tak, aby sprzyjały dalszemu rozwojowi, uczciwości i odpowiedzialności. Przyrzeczenia te dotyczą was samych, a nie drugiej osoby, i jako takie wyzwalają wewnętrzną siłę. Nigdy nie wywołują urazy w stosunku do innych.

piątek, 15 czerwca 2012

Jak iskry z płomienia...


Było to na początku mojej, nazwijmy to, kariery duchowej, kiedy stawiałam pierwsze, ale za to bardzo szybkie kroki w praktyce jednej ze ścieżek jogi.  Miałam to nieszczęście, że dzięki intensywnym medytacjom, powtarzaniu mantry oraz innym praktykom, „poszłam szybko w ducha”.   Stanowczo za szybko!  Moje trzecie oko otwierało się coraz szerzej, co wywoływało nieprzyjemne doznania fizyczne, ale za tym szły „sidhi”, czyli moce, których osiągnięcie nie było moim zamiarem, ale przyjęłam je z radością jako zasłużony dar i efekt moich wysiłków.  To zadziwiające, że oprócz wizji, chwil jasnowidzenia, ogromnej wrażliwości na energie i umiejętności działania pozytywnym myśleniem, pojawiła się niesłychana przenikliwość.  To było coś niesamowitego, patrzyło się na człowieka i wiedziało o nim dosłownie wszystko i to w jednym ułamku sekundy.  Zasadą, której należało przestrzegać, było powstrzymywanie się od wszelkich komentarzy, ocen, a już na pewno, od dzielenia się z innymi swoimi spostrzeżeniami.  Jednak każdy kij ma dwa końce.  W moim przypadku to powiedzenie sprawdziło się bardzo szybko.  Widziałam i czułam o wiele „za dużo” i nie były to budujące spostrzeżenia pomimo moich usiłowań, by utrzymać się w stanie pozytywnego myślenia i postrzegania.  Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że skoro to widzę, mam to w sobie... 

Któregoś dnia nasza grupa udała się wraz z przywódczynią do Warszawy, gdzie miało się odbyć jakieś ogólnopolskie spotkanie.  Zebraliśmy się w liczbie kilkudziesięciu osób w dużym mieszkaniu, gdzieś na Woli.  Siedzieliśmy w rzędach na podłodze w salonie, wszyscy ubrani na biało, naprzeciw stojącej pod rozłożystą palmą ogromnej kanapy, na której zasiadła prowadząca wraz z naszą przywódczynią.  Obie były w białych sari, długowłose, uśmiechnięte.  Było w tym uśmiechu coś, co zupełnie mi nie pasowało.  Zaczęłam kręcić się na swojej poduszce.  Czułam, jak po bokach policzków smagają mnie jakieś płomieniste strzałki.  Po chwili zorientowałam się, że są to strumienie energii z oczu tych, którzy siedzieli za mną.  Czyżby i oni byli niemile podekscytowani? – myślałam, czując, jak z każdą chwilą narasta we mnie irytacja – zjawisko niedopuszczalne w tych praktykach.  W czasie medytacji w ogóle nie mogłam się skupić: czułam jakiś fałsz dookoła siebie, widziałam mydlane uśmiechy prowadzących i spostrzegłam, że obie są zmęczone i znudzone!  W pewnym momencie zapragnęłam wyjść z tej sali, wyjść z tego czegoś, co zaczynało mnie oblepiać.  Nie miałam ochoty udawać, że jest mi dobrze w tym gronie, że czuję się szczęśliwa...  Już się podnosiłam, gdy prowadząca dała znak, by zakończyć medytację, zostałam więc, postanawiając, że wyjdę zaraz po tym jak prowadząca, zgodnie ze zwyczajem, obdaruje każdego z obecnych spojrzeniem z przekazem boskiej świadomości, po czym zwykle następowało wręczenie jakiegoś słodkiego przysmaku.  Czekałam na swoją kolejkę, snując jadowite myśli w rodzaju: Co ty myślisz, że jak mi w oczy spojrzysz, stanie się cud?  Jaki cud?! To wszystko to jedna wielka lipa!  Jak wy obie wyglądacie pod tą palmą!  Ha! Ha! Ha!  Cyrk! W co ja się wrobiłam?  Cyrk!  Zaraz wracam do domu!  

Przyszła moja kolej, poderwałam się i szłam kąśliwie uśmiechnięta, zbuntowana przeciwko „bogu tej jogi”, przeciwko wszelkim prawdom, które wtłaczano mi pracowicie do głowy. Szłam, czując, że jestem tak „brudna”, że prowadzącą chyba odrzuci ode mnie na trzy metry. Stanęłam naprzeciw tej wysokiej kobiety, zadziornie uniosłam głowę, by z przekorą i ironią zajrzeć jej w oczy. 

I wtedy stało się coś, czego nigdy nie zapomnę: poczułam delikatne, ale stanowcze szarpnięcie. „Coś” wyrwało mnie w górę. Byłam teraz maleńką, gorącą i roziskrzoną drobinką światła i z zawrotną szybkością leciałam przed siebie ku Czemuś, ku Komuś, Kogo odbierałam jako otwierającego szeroko ramiona, by mnie przytulić, ogarnąć sobą. Zbliżałam się ku Niemu, jak ściągana gigantycznym magnesem, z jakąś ogromną tęsknotą pomieszaną z niesłychaną radością, z nieopisanym uczuciem miłości.  Było to tak, jakby się ogromnie do kogoś tęskniło, tak do łez, a jednocześnie odczuwało niesamowitą radość, jak wtedy gdy wpada się w ramiona kogoś, kogo bardzo się kocha i kto nas bardzo kocha! Słowa są tu bardzo ubogie!  Ten Ktoś jakby zamknął mnie w swoich ramionach i wtedy stałam się jednym z Nim, stopiłam się z Nim w jedno.  Było tam wszystko: ekstatyczna radość, jakiej nigdy dotąd nie odczuwałam, śmiech, który wypełniał przestrzeń dookoła, nieznane mi jeszcze doznanie szczęścia, a nade wszystko gorąca, przelewająca się falami miłość, miłość, która była również wiedzą, wiedzą wszystkiego, opieką, czujnością, uwagą, troską, porażającym pięknem.  Nie było żadnych pytań, nawet żadnego okrzyku: Ach, ja już rozumiem! - chociaż zrozumiałam wtedy wszystko, w tej jednej chwili.  Nie było żadnego: On i ja! Była tylko Jedność i Jestność, która jest wszystkim i z której wychodzi wszystko.  Nie umiem tego inaczej nazwać. 

To, co opisałam, wydarzyło się dosłownie w ułamku sekundy, ale by rozpatrzyć to w sobie, potrzebuję co najmniej kilku minut. 

Kiedy ocknęłam się, prowadząca podtrzymywała moje osuwające się ciało. Wróciłam na miejsce cichutka i promienna.  Siedziałam oszołomiona, czując, że moje ciało fizyczne nie jest w stanie pomieścić w sobie tego szczęścia.  Uszczęśliwiony duch tańczył szalony taniec radości, co wyraziło się salwami radosnego śmiechu po wyjściu z budynku. 

Zostałam obdarowana bezcennym skarbem na dalszą, niełatwą drogę życia. Wędrowałam po różnych ścieżkach rozwoju duchowego w nadziei na ponowne odnalezienie w sobie tej chwili, którą przeżyłam wtedy.  Czasami, w głębokiej medytacji, wydawało mi się, że podchodzę w pełnej radosnego lęku ciszy do tego jedynego w swoim rodzaju doznania. Jeszcze nie raz kończyłam medytację prawie nieżywa ze szczęścia, lecz tamto doświadczenie nie powtórzyło się już nigdy.  

Czytałam różne mądre księgi, pisma nazywane świętymi, które zawierać miały jedną, jedyną prawdę dla całego świata, rozmyślałam, rozwijałam się i jak ufam, robię to dotąd, ale ciągle towarzyszy mi silne przekonanie, że to wszystko, co robię, jest ZAMIAST.  Zamiast tego stanu, który na tak krótko stał się moim udziałem, a który jest moim WŁAŚCIWYM NATURALNYM STANEM, DO KTÓREGO MAM NIEZBYWALNE PRAWO.  Dlatego ciągle towarzyszy mi przeświadczenie, że zbędne są wszelkie dociekania, spekulacje na temat istoty Boga, na temat natury Wszechrzeczy.  Wiem, że jedyną Prawdą jest TA CHWILA, którą wtedy przeżyłam w zwyczajnym wielkomiejskim mieszkaniu.
Dla odkrycia tej PRAWDY wyruszyliśmy z łona MATKI w swoją wielowcieleniową podróż po drogach i pozornych bezdrożach KREACJI.  Ta chwila, o której nigdy nie zapomnę, w końcu się urzeczywistni, by stać się rzeczywistością dla nas wszystkich, kiedy każdy z nas, jak Syn Marnotrawny powróci w kochające ramiona OJCA. Wtedy ponownie wszystko stanie się pełnym miłości przytuleniem do serca Rodzica, które trwać będzie W WIEKUISTYM TERAZ. 

Ta prawda pozostaje dla mnie niezmienna: JESTEŚMY KOCHANI, BARDZO KOCHANI I TO PRZEOGROMNĄ, NIEZMIERZONĄ I ABSOLUTNIE BEZWARUNKOWĄ MIŁOŚCIĄ. I jeszcze jedno: JESTEŚMY Z NIEGO, ON JEST W NAS A MY JESTEŚMY W NIM.  Cała nasza praca polega na tym, by po prostu w to uwierzyć i BYĆ... 

Czego gorąco życzę wszystkim Wam, spadkobiercom Boskiego dziedzictwa, których dusze przez wieki niosą w sobie Światło Boże... 

28. 12. 2011r. 

Przeredagowane 15 czerwca 2012 r.


Przybyszami tu jesteśmy...





PRZYBYSZAMI TU JESTEŚMY....



Dziesięć lat temu studiowałam w Studium Terapii Zajęciowej. Trochę niezwykły jest ten mój „pakiet edukacyjny”: filologia polska i terapia zajęciowa, że nie wspomnę o wielu kursach i warsztatach z przeróżnych dziedzin wiedzy.  Był to czas, gdy bardzo chciałam zdobyć i pogłębić swoją wiedzę z zakresu terapii naturalnej.  Dyplom Studium miał mi otworzyć drogę do formalnie potwierdzonej możliwości wykonywania zawodu terapeuty.
 

Kiedy przyswoiliśmy większość wiedzy teoretycznej, przyszedł czas na praktyki.  Od razu rzucono naszą kilkuosobową grupkę do placówek, gdzie przebywały dzieci z najcięższymi upośledzeniami, czyli, jak to się mówi, poszliśmy na głęboką wodę. 

Było to bardzo trudne wyzwanie, ponieważ widok tak wielu kalekich, powykręcanych ciał, bezwładnych lub kiwających się czy miotających na oślep był przejmujący, nawet dla kogoś, kto był już teoretycznie przygotowany na takie wrażenia.  Do tego dochodził przejmujący zapach moczu, czasem kału (wszystkie dzieci, nawet te starsze nosiły pampersy) i różne odgłosy, nie przypominające ludzkiej mowy, które wydawały te istoty.

Jako praktykanci musieliśmy robić to wszystko, co robili etatowi pracownicy, oprócz przewijania, mycia i ubierania.  Mówiąc krótko naszym zadaniem było pobudzanie czynności szarych komórek mózgowych naszych tymczasowych podopiecznych.  Staraliśmy się, by dzieci były stale zajęte obserwowaniem, słuchaniem, wykonywaniem ruchów.  Kiedy np. rysowały, często polegało to na tym, że trzymało się je za rączkę z włożoną w nią kredką i w przypadku niedowładu spastycznego delikatnie pokonywało opór, a przy niedowładzie wiotkim – mocno trzymało bezwładną dłoń i przedramię, by wieść ją nad kartonem. Zabawialiśmy dzieci dzwonkami, grą na instrumentach, śpiewem, tańcem, powtarzaniem wierszyków.  Dzieci siedzące na wózkach woziło się na spacer po korytarzach ośrodka, śpiewając im, pokazując po drodze kwiaty, różne przedmioty, muskając rączki i buzię różnymi przedmiotami tak, aby dostarczyć jak najwięcej bodźców sensorycznych. 

Kiedy na buzi niewidomego chłopca ukazywał się uśmiech, wiedziałam, że coś do niego dociera, że czuje, słyszy...  Czasem nagrodą za naszą pracę był radosny śmiech, przytulenie się, dobrze wykonane ćwiczenie, ale zdarzał się także nagły, przeraźliwy, spazmatyczny krzyk, wycie, ryk, zadawane na oślep ciosy albo następnego dnia okazywało się, że wszystkie ćwiczenia trzeba wykonywać od początku... 

Pracując z tymi dziećmi nie jeden raz zadawałam sobie pytanie: Czy one mogą być szczęśliwe?  Szukałam tej odpowiedzi w ich roześmianych buziach, objawach czułości i wdzięczności, radosnym machaniu rękami i nogami. Myślałam czasem: Przecież skoro one mają ograniczoną świadomość, ich potrzeby są niewielkie i łatwo je zaspokoić. Tak, niby łatwo, ale jaką tragedią było upuszczenie piłki przez małą Kasię, kiedy w pobliżu nie było nikogo, kto mógłby ją jej podać. Jak głośno płakał mały Darek *), gdy wychodząc,  zapomniałam się z nim pożegnać. Z kolei taki Władek, już siedemnastoletni: Całe życie z ciałem wygiętym w łuk, jak przy tężcu, opartym na stopach i na potylicy, świat ogląda „do góry nogami”. A ile w nim było chęci żartowania, śmiechu! Ciągle się z nami przekomarzał, chociaż czasami trudno nam było zrozumieć jego mowę.  A więc wszystko jest takie samo jak u „nas” –myślałam.  Każdy ma swoją skalę smutku i radości...

Dręczyło mnie pytanie: Co takiego zrobiły te dusze w poprzednich wcieleniach, że teraz tak cierpią?  I zaraz potem karciłam się za te myśli.  Jeszcze wtedy nie dotarło do mnie, że one po prostu wybrały sobie takie a nie inne życie dla samego doświadczania takiego właśnie życia, a zrobiły to dobrowolnie, przez nikogo i przez nic nie zmuszane. Celem nadrzędnym było dostarczenie określonych doświadczeń nam, duszom, które pojawiły się w ich zasięgu. 

Nie przypuszczałam, że odpowiedź na moje rozważania otrzymam w tamtym właśnie miejscu i szybciej, niż się spodziewałam: Pewnego dnia opiekunki zdecydowały, że „dorośliśmy” do karmienia podopiecznych.  Każdy z nas wiózł do jadalni na wózku dziecko, którym się opiekował.  Mnie przypadła w tym czasie trzynastoletnia Ania.  Ciężko spoczywała na wózku, ruchy miała bardzo powolne, mowę niewyraźną, oczy bezbarwne i mętne, wodzące dookoła bez zrozumienia.  Nie bardzo orientowała się w tym, co się dzieje dookoła, ale na szczęście była dość komunikatywna i o wszystko pytała.  Przed posiłkiem poinformowano mnie, że Ania ma kłopoty z żołądkiem i musi długo żuć pokarm, więc lepiej jej nie poganiać. 

Cierpliwie niosłam do jej ust łyżkę za łyżką, gdy nagle Ania przerwała jedzenie, popatrzyła na mnie i powiedziała:

A tamta ciocia (miała na myśli opiekunkę) zawsze się śpieszy. 

Nie chcąc obgadywać z nią tej osoby, powiedziałam: 

Wiesz, ciocia ma dużo pracy, jeszcze musi robić wiele innych rzeczy, a ja akurat mam czas, więc jedz sobie spokojnie.

Po kilku następnych łyżkach znowu spojrzała na mnie, w jakiś szczególny sposób. 

A moja mama mnie nie kocha! – stwierdziła ze smutkiem. 

Co ty mówisz, zdaje ci się! 

Nie! Moja mama mnie nie kocha! Nie kocha! 

Zaczęłam tłumaczyć, że mamusia kocha ją, tylko nie umie jej tego pokazać, ale ona smutno powtarzała: Nie kocha! Nie kocha! Nie wiedziałam, jak ją pocieszyć.  Te dzieci to jedne wielkie narządy czucia, wykrywacze emocji, one przez skórę wiedzą, co czujemy w odniesieniu do nich.  Nagle usłyszałam siebie mówiącą: 

Wiesz Aniu, jest taki ktoś, kto kocha cię tak bardzo, bardzo, tak najbardziej jak tylko można... 

Kto? 

BÓG... 

W tym momencie stało się coś, czego nigdy nie zapomnę: Jej smutna buzia rozjaśniła się promiennym uśmiechem.  Ale nie to było najważniejsze: spojrzała mi w oczy... i to było niesamowite!  Patrzyły na mnie oczy przepiękne, gwiaździste, rozpromienione radością i miłością.  Wokół pojaśniało, a ja czułam, że mam takie same oczy jak ona!  Że jest to spotkanie dwóch dusz – czystych, radosnych, kochających... W tym krótkim momencie zrozumiałam, że my wszyscy tacy naprawdę jesteśmy: świetliści, czyści, promienni, piękni, kochający!  Objęłam z miłością tę moją Siostrzyczkę...  

A potem trzeba było powrócić do naszych obecnie odgrywanych ról – ja ją karmiłam, a ona rozglądała się wokół swoimi półprzytomnymi oczami.  Lecz teraz wszystko wyglądało jakże inaczej...


Kiedy kilkanaście lat temu byłam w Indiach, a był to dość długi pobyt, zauważyłam, że ci „uduchowieni” Hindusi, witając kogoś, komu chcą okazać szacunek, dotykają palcami dłoni kolana lub stopy tej osoby.  Kiedyś wyjaśniono mi znaczenie tego gestu: CZCZĘ BOGA, KTÓRY MIESZKA W TOBIE. 

CZY ŁATWO JEST NAM POWIEDZIEĆ TE SŁOWA, CHOCIAŻBY W MYŚLACH, DO KAŻDEJ NAPOTKANEJ OSOBY... DO SWOJEGO WŁASNEGO ODBICIA W LUSTRZE? 

Ludzie. Mieszkańcy Ziemi. Kreacje Stwórcy. A prościej: Dzieci Boga. Wszystkie. Bez wyjątku. Bez wykluczeń: UPOŚLEDZONE DZIECKO – PROSTYTUTKA - PIJAK – KLOSZARD –ŻEBRAK – PROFESOR UNIWERSYTETU – ŚPIEWACZKA OPEROWA – ŻOŁNIERZ – ZŁODZIEJ –BRAMKARZ LIGOWEJ DRUŻYNY – MAKLER GIEŁDOWY – OSZUST MATRYMONIALNY – WYNALAZCA –TERRORYSTA – GOSPODYNI DOMOWA – ROLNIK – POLITYK – LEKARZ – CYRKOWIEC – można te byty mnożyć w nieskończoność.  Łączy je jedno – są to wybrane role, jakie odgrywamy w tym istnieniu, w tym wymiarze, na tej pięknej planecie.  A w te role wpisane są doświadczenia.  Nie, nie chodzi o to, że są to doświadczenia dobre lub złe lub że przechodząc przez nie okazujemy się dobrzy lub źli, zasługujemy na nagrodę bądź nie. Nie o to chodzi.

Są to doświadczenia, dzięki którym zbieramy mądrość, uzyskujemy własną skalę wartości, rozszerzamy świadomość, bogacimy się jako dusze, rozwijając i wzmacniając nasz potencjał rozwoju w drodze powrotnej do ŹRÓDŁA WSZELKICH BYTÓW.  

Tu, na Gai przybyszami tylko jesteśmy, na kilkadziesiąt, kilkaset bądź wiele tysięcy wcieleń. Tak długo, aż zbierzemy wszystkie potrzebne nam doświadczenia: przyjemności, przykrości, bóle i spazmy, gorycze porażki i euforie zwycięstwa, ambicje, żądze, radości, rozczarowania, upojenia, ekstazy, zwątpienia, rozpacze, wściekłość i bezsilność, by w końcu stwierdzić: Czas już porzucić te znoszone kostiumy, zostawić te wszystkie rekwizyty.  Wystarczy, pora wracać do DOMU!


*) Wszystkie imiona są zmienione. 

Anna Małgorzata Bogusz-Dobrowolska 

Przeredagowane 15 czerwca 2012 r.










sobota, 9 czerwca 2012

Medytacja, która pomoże naszym Braciom i Siostrom powrócić do Światła




Kochani, to staje się naprawdę! Energie Bogini dotknęły serc tych naszych Braci i Sióstr, którzy podjęłi bardzo trudne wyzwanie w tym świecie, okaleczając innych, wszelkie formy życia, naszą matkę - Gaję i siebie przy tym. Nadarza się sposobność, by przy sprzyjających tranzytach przesłać im naszą miłość, wsparcie i wlać w ich serca Nadzieję a wraz z nią jeszcze większą determinację i siłę, by uznali, że czas już definitywnie i bez wahania zakończyć to ich trudne i niewdzięczne doświadczenie wielu wcieleń i zwrócić się ku Światłu i Miłości.
Link poniżej kieruje do treści tej medytacji, która w Polsce powinna się odbyć o godz. 21. Podane są lokalizacje dla innych stref czasowych. Namaste.

http://soulowicz.wordpress.com/2012/06/09/medytacja-poddanie-sie-cabala/

piątek, 8 czerwca 2012

MY JUŻ TAM PRACUJEMY!

Zapis z 3 stycznia 2012 - praca na planie innego wymiaru i zadziwiająca synchronia - moja Przyjaciółka nie wiedziała o mojej wizji, a otrzymała jej dopełnienie w tym samym dniu



4.01.2012 MY JUŻ TAM PRACUJEMY! Opowiadanie Anny




To było wczoraj (3 stycznia 2012 r.). Jak zwykle usiadłam do medytacji, po czym położyłam się z lawendową opaską na oczach, na swoją zasypianko-medytację. Nagle mnie olśniło, że mogę trochę powędrować według metody WJ Dajamantiego.

Gdy wyjechałam windą na poziom, na którym skończyłam poprzedni etap, miałam zamiar wspinać się dalej po schodach (robotnicy wybudowali specjalną wieżę z kręconymi schodami, nie tylko dla mnie, dla wszystkich chętnych!). Przechodząc, zauważyłam, że drzwi, przez które weszłam poprzednim razem, są lekko uchylone i w prześwicie widzę kolory awatara Miry. Zawołałam wesoło: Puk! Puk! Czy mogę wejść? Usłyszałam: Oczywiście, wejdź, proszę bardzo! Znalazłam się w dużym, jasnym pokoju. Przywitałyśmy się bardzo serdecznie. (Niesamowicie ciepła osoba!) Zwróciłam uwagę na okna – były wysoko, prawie pod sufitem, ale umieszczone w jakby niszach, okrągłych i skośnie idących do góry. (Porozumiewałyśmy się słowami, ale Mira odpowiadała też na moje pytania zadawane w myślach.) Odpowiedziała na moje bezgłośne pytanie:

- Dlaczego, czy to jest jakieś więzienie?

- Nie, to jest po to, abyśmy nie wyglądały przez okna!

- ???!!!

- Przypuszczam, że miałabyś stracha...

- Faktycznie – pomyślałam – jakby nie było, trochę wysoko!

Roześmiała się.

- Czy ty tu mieszkasz?

- Nie, raczej przychodzę tu, aby odpocząć, mam tu wszystko, co jest mi potrzebne...

Siedziałyśmy na ogromnej, białej kanapie. Nagle Mira poderwał się i przyniosła dwa małe szklane „łabądki”. Wręczyła mi jednego. Obracałam go w palcach, zastanawiając się, do czego służy.

- Ucałuj go w dzióbek!

Zrobiłam to i poczułam w ustach bardzo przyjemny, słodki smak. Kiedy miałam zapytać, co to jest, usłyszałam:

- Nektar bogów! i wybuch śmiechu.

Faktycznie – poczułam w sobie taką radość, taką energię i moc, że mogłabym nie jeść, nie pić i nie spać bardzo długo...

- Chodź, pokażę ci moje włości!

Wyszłyśmy do ogrodu. Wyglądał dokładnie tak, jak na jej haziendzie. Przechadzałyśmy się, podziwiałam rośliny, owoce i drzewa, ale ciągle nurtowała mnie myśl: Przecież to jest trzeci wymiar!

Wtedy Mira powiedziała: Spójrz tam, na koniec ogrodu!

Przestrzeń tam jakby marszczyła się i falowała. Raźno ruszyłyśmy w tamtym kierunku, przeszłyśmy jak przez niewidoczną ścianę. Była to rzeczywistość 5. wymiaru: wszystko rozświetlone od wewnątrz, rośliny i drzewa widoczne we wszystkich stadiach swojego rozwoju i ze wszystkich stron. Byłam zafascynowana tym widokiem, a może bardziej przeczuciem, że zaraz wydarzy się coś bardzo ważnego.

Po chwili Mira powiedziała: Chodź, pójdziemy tą ścieżką. Weszłyśmy na nią, a ona ruszyła do przodu jak pas transmisyjny. Pomyślałam: Utyję w tym 5. wymiarze, jak mnie będą tak wszędzie wozić! Ale jazda skończyła się dość szybko i Mira poprosiła mnie, bym zeskoczyła z pasa, przy czym zapewniła, że jest to tylko pół metra. Zeskoczyłam w ciemno na, jak się okazało, duży, metalicznie błyszczący dysk. Za chwilę Mira była przy mnie. „Platforma kontaktu” – przeleciało mi przez głowę. Jakby na potwierdzenie tej myśli, nagle wyłonili się (nie pojawili) Plejadianie. Przywitali się z nami bardzo serdecznie (Cóż za dobrotliwa i wzmacniająca energia!), ale tak, jakbyśmy już nie raz się widywali. Ot, zwykłe spotkanie robocze! Jedna dziewczyna uśmiechała się do mnie szczególnie ciepło. Czułam skrępowanie, bo skoro już współpracujemy, jak się wydaje, powinnam wiedzieć, kim jest. Na moje pytające spojrzenie odpowiedziała:

- Jestem Elaya...

- Ona ma imię istoty, która spotkałam w medytacji parę miesięcy temu, tyle że to imię jest w żeńskiej formie – pomyślałam, a ona kiwnęła głową.

Byłam tak podekscytowana, że z trudem dochodziło do mnie, że identyfikuję siebie z tymi dwiema istotami. Trudno mi w tej chwili w to uwierzyć, ale stało się jeszcze coś: Ja – Ania - stałam z boku i patrzyłam na nas troje: Mirę, Elayę, siebie (?!) i Plejadian.

Jeden z nich powiedział:

- Wchodzimy na następny etap: Wszyscy (Pracownicy Światła) będziecie pracowali w zespołach. Czy wy obie zgadzacie się pracować w parze?

- Oczywiście! – przytaknęłyśmy ochoczo.

- W takim razie otrzymacie diament komunikacji, ponieważ będziecie pracować synchronicznie, każda na swojej półkuli. Czy zgadzacie się?

- Tak!

Ktoś przyniósł duży diament, co ciekawe, w kolorze ametystu. Jeden z Plejadian wziął go w ręce i przepołowił.

Zrobiło się uroczyście. Zauważyłam, że obie jesteśmy ubrane w piękne, długie szaty o perłowym połysku, na głowach mamy złote diademy i jesteśmy piękne jak boginie.

Jeden z naszych niebiańskich przyjaciół powiedział:

- Każda z was otrzyma połówkę diamentu. Dzięki temu będziecie miały bardzo wzmocniony kontakt telepatyczny. Będziecie działać jak jedna osoba... Teraz ustawcie się naprzeciw siebie i patrzcie sobie w oczy. Umieszczę te połówki w waszych diademach, a wy ustawcie się tak, żeby promień komunikacji połączył was... To nie będzie bolało... Uśmiech. Poczujecie lekkie uderzenie, to wszystko.

Zrobiłyśmy to, o co nas poprosił. Nawiązanie kontaktu odczułyśmy jak lekki odrzut.

- To wszystko! Możecie iść do pracy. Nie będziecie się widzieć fizycznie, ale jesteście już połączone. Każda z was zna swoje zadanie do wykonania. Powodzenia!

Cała grupa zniknęła, a my oddalałyśmy się od siebie szybko, znikając jakby za horyzontem, podczas gdy Ja – Ania przyglądałam się temu z zaciekawieniem

- Czas wracać! – pomyślałam. I chyba zasnęłam...





4.01.2012 Jestesmy jednoscia - Moja odpowiedz na opowiadanie Anny


Otrzymalam od Ani opis jej wczorajszej wizji. Spotkalysmy sie w niej w moim swiecie, ktory stworzylam w rzeczywistosci 5-go wymiaru (opisalam to). W tym samym czasie mialam niezwykle piekne impresjonistyczne przezycia z energiami 3-go wymiaru. Rozzarzony pien palmy kokosowej stworzyl w swojej dolnej, wypalonej w srodku partii cos rodzaju otwartej czakry serca. Panowal tam przez caly czas kolor ametystowo – rozowy, od czasu do czasu glaskany zlotem i biela plomienia (zdjecia 2 i 3). Energie te byly niezmiernie silne. Doznawalam na jawie uczucia scalenia z calym wszechswiatem. Moja czakra serca powiekszala sie z minuty na minute, wspolbrzmiac z frekwencja Gaji. Chwila stala sie CZYSTA MILOSCIA.



Po przeczytaniu historii Ani, ogarnela mnie gleboka, uroczysta cisza i zaduma. Zamknelam oczy, by oddac sie wielkosci tej chwili. I wtedy ujrzalam taka scene: Jestem szamanem w indianskim szalasie. W srodku pali sie male ognisko, przy ktorym siedze, dosypujac do ognia aromatycznych ziol. Mam dlugie, czarno-siwe wlosy, na czole przepaske, w niej orle pioro. Zamykam oczy i przenosze sie w kosmiczne przestworza. Przebywam wsrod gwiazd, czujac i delektujac sie ogromem nieskonczonosci. Po jakims czasie podnioslam prawa reke, do ktorej natychmiast przyfrunal orzel i na niej usiadl. Spojrzelismy sobie w oczy i wpatrujac sie w ich bezgraniczna glebie, bez slow przekazalam mu jego poslanie. Orzel wspial sie, zatrzepotal skrzydlami i poszybowal w dal. Na druga polkule. Do miejsca, gdzie przebywa moja druga polowa..... Dolecial do parku, ktory Ania czesto odwiedza ze swoim pieskiem. Tam ma na nia zaczekac. Kiedy sie pojawi, orzel skoncentruje swoj wzrok na wzroku Ani i przekaze jej telepatycznie moja wiadomosc....