Wspiera Cię Niebo i Ziemia.


Strona ta wykorzystuje pliki cookies w celu realizacji swoich usług i funkcji zgodnie z Polityką Plików Cookies. Możesz samodzielnie dostosować warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.

środa, 31 października 2012

Cykl: Zwierzę.... czy tylko zwierzę?

Dla wielu z nas jest oczywiste, że zwierzęta towarzyszące nam w naszym życiu spełniają istotniejszą rolę niż bycie stróżem domu, myszołapem lub maskotką domową. Nasi bracia mniejsi to najwspanialsi nauczyciele, którzy dają nam liczne okazje do wypracowania w sobie cech, które składają się na spełnienie celu, do którego dążymy - na odnalezienie w sobie miłości, która nie stawia żadnych warunków. Różnie w praktyce wyglądają te nauki i przyznam, że im dłużej żyję na tym świecie, tym bardziej podziwiam pełną akceptacji i pokory cierpliwość naszych futrzanych bądź upierzonych przyjaciół, ich lojalność, a nawet niesforność, przez którą szlifują nasze charaktery.
A oto przykład:
 

 

Rudy i wąsaty ratownik

Obraziłam się na kota za defilowanie po blacie stołu na moich oczach i to pomimo wyraźnego zakazu. Nie odzywałam się do niego, nie głaskałam, nie przemawiałam czule i mile....

Zdarzyło się, że mój mąż zachorzał: staw kolanowy odmówił dalszej współpracy i obdarzył go nieznośnym bólem. Doczołgał się do pani doktor, która przepisała jakiś lek i zaleciła, by jednak korzystał z leku przeciwbólowego, który kiedyś mu przepisała, a którego, wiedziony chyba intuicją, nie zażywał.

Piotr zastosował się do zaleceń, ale po dwóch dniach zaczęły się dolegliwości żołądkowo-jelitowe i było tak niemiło, że zajrzałam do ulotek, a właściwie do płacht informacyjnych załączonych do obu medykamentów. Na początek informacja, że lek może przyczynić się do zawału serca (mąż miał już dwa, więcej mu nie trzeba!). Potem było coraz gorzej, ponieważ oba leki często doprowadzać mogły właśnie do zaburzeń jelitowo-żołądkowych a wyliczono wiele ich rodzajów. „Nie bierz tych świństw” – powiedziałam. Mąż przytaknął. Po południu zmywałam w kuchni, myśląc, ilu już ludziom nie posłużyły te leki. Nagle usłyszałam przeciągłe miauczenie Rudiego. Przybiegł na środek pokoju i darł rudą mordkę. Pomyślałam, że to jakiś piękny gołąb drażni go na parapecie. Skończyłam zmywanie i chciałam jeszcze coś zrobić w kuchni, gdy Rudi przyleciał po raz drugi a tym razem miauczał tak rozpaczliwie, że aż mnie to zaniepokoiło. Podbiegł także do Piesi zwinietej w swoim koszyczku i coś jej „powiedział”, po czym popędził do sypialni a ja w ślad za nim. Z łóżka dobiegały jęki i odgłos szczękających zębów. Mąż leżał w drgawkach, zimnych potach, miał lodowato zimne ręce. Zaczęłam go ratować, nastawiłam wodę do termofora. Podczas gdy rozcierałam męża i masowałam, Rudi,  wyraźnie zrozpaczony, „gruchając” niespokojnie, cały czas chodził po nim i „masował” go rytmicznie łapkami. Moje dłonie i jego łapki często przemieszczały się po ciele Piotra, spotykając się tak, że jego łapeczki często znajdowały się pomiędzy moimi dłońmi, masując "przynależny" mu kawałek ciała. Po jakiejś godzinie Piotr doszedł do siebie i zasnął spokojnie. Rudi, wyraźnie zmęczony, ale i uspokojony leżał na narzucie, obok męża. Patrzył na mnie z zapytaniem w bursztynowych ślepkach: No to jak, z nami już w porządku? Wtedy wzięłam na ręce tego małego, dzielnego, rudego Syriuszanina i wyszeptałam do jego kosmatego uszka: Przepraszam cię, że krzyczałam na ciebie, że obraziłam się na ciebie, już więcej nie będę! A on wymruczał: Dobrrrrrze!

Od tej chwili znowu są ocieraski, przytulaski i głaski, zabawy w łapki i drapanki.

Dwie dobre rzeczy wyniknęły z tej historii: Pierwsza: temat farmaceutyków w naszym domu jest zakończony bezpowrotnie. I druga to nauka: doceniaj zwierzaczka, bo nawet nie wiesz, ile miłości ma w swoim maleńkim serduszku.
Od tamtego czasu ten kot stał się dla mnie kimś więcej niż cudownym zwierzakiem do kochania: pokazał mi, że serce ma złote i współczujące, że czuje się członkiem naszej rodziny i troszczy się o nas.
Uwielbiamy naszego rudego ratownika!


Mamy jeszcze Piesię, sympatyczną kundelkę, znajdkę, która niegdyś uczyła nas miłości uniwersalnej, bowiem jako szczeniaczek miała zwyczaj rzucać się pod nogi wszystkim gościom, listonoszowi, sąsiadom itp. Drażniło to nas trochę, że "nasza" Piesia domaga się względów, zachęcając ich do głasków i wyklepów od kogoś innego niż my,w jej prawowici właściciele. Z czasem zrozumieliśmy, jaką naukę przekazuje nam to zwierzątko... Bardzo nam teraz odpowiada określenie OPIEKUN, zamiast właściciel.

Kiedyś cudowny instynkt Piesi  wyleczył mój zwichrowany kręgosłup. Miałam poważny kłopot z jednym z kręgów lędźwiowych, ból był tak silny, że nawet w łóżku z jękiem przewracałam sie z boku na bok, a wstawanie, siadanie i chodzenie było bardzo bolesne. Znajomy kręgarz wojażował po Europie, musiałam więc czekać.
Któregoś popołudnia ułożyłam się na twardej kanapie. Było mi na niej w miarę wygodnie. Piesia leżała na swoim legowisku. Po kilku chwilach zobaczyłam jej pyszczek oparty o siedzenie, co w jej języku oznaczało: 'Wpuść mnie na kanapę!' Klepnęłam więc ręką w obicie, sygnalizując: 'Możesz wejść.'  Tym razem stało się coś dziwnego: Piesia wcale nie wskoczyła po to, by ułożyć się u mego boku, zrobiła hyc prosto na mnie! 'Co za pomysł!' - pomyślałam, krzywiąc się z bólu.
Tymczasem moja kudłata przyjaciółka nie dość, że nie chciała uwolnić mnie od swojego ciężaru, to jeszcze ułożyła się na mnie wygodnie, zajmując całkiem spory obszar mojego jestestwa i kładąc pyszczek na łapach, jakby leżała na "normalnej" kanapie. Kiedy spojrzałam na nią z pytaniem w oczach, zobaczyłam, że ona jest zdecydowana, by tak właśnie leżeć i  wcale nie zamierza zejść.
Mijały minuty, rozgrzane upałem ciało Piesi nie dość że mi ciążyło, to jeszcze dokładało ciepełka. Sunia oddychała spokojnie, powoli, jakby chciała mi coś pokazać. Chyba w końcu coś do mnie dotarło, bo i ja zaczęłam oddychać w tym samym rytmie. Zachciało mi się spać, byłam absolutnie zrelaksowana. Nagle...chrrrrup! Przerażona otworzyłam oczy: O Boże kochany! Pękł mi krąg! Ojej! Co teraz będzie?! Piesia dyskretnie wycofała się na z góry upatrzoną pozycję, czyli do swojego łóżeczka, a ja zastanawiałam się, czy próbować wstać, czy wzywać od razu pogotowie. Na szczęście do pokoju wszedł mąż, więc poprosiłam go, by podał mi rękę i najwolniej jak się da, podciągał mnie do góry. No i usiadłam. Bez bólu! Potem wstałam. Znowu nic mnie nie zabolało! Zrobiłam parę kroków po pokoju... Nic! Zdumiona powiedziałam do męża: 'Ty wiesz... ona nastawiła mi kręgosłup!', po czym opowiedziałam o dziwnym zachowaniu Piesi, która leżała w koszyczku, niepewna, czy nie nabroiła. Ulubiony przysmak udowodnił jej jednak, że wszystko jest bardziej niż w porządku...
Czasem zastanawiam się, czy to instynkt nakazuje naszym zwierzętom ratować nas z obieży. Lecz jestem pewna, że jest w tym coś więcej. Zwierzęta nie zostały nam dane, żeby nam służyć. One są z nami tu, na Ziemi, by wypełnić wielkie cele, o których rozległości dopiero teraz powoli się dowiadujemy.
A trzeba im tak niewiele: schronienie, woda i trochę jedzenia, to wystarczy, by przeżyły. Zaś nasze kochajace serce zamieni im ziemskie życie w ich własne, zwierzaczkowe niebo...

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz