A oto przykład:
Rudy i wąsaty
ratownik
Obraziłam
się na kota za defilowanie po blacie stołu na moich oczach i to pomimo wyraźnego
zakazu. Nie odzywałam się do niego, nie głaskałam, nie przemawiałam czule i
mile....
Zdarzyło
się, że mój mąż zachorzał: staw kolanowy odmówił dalszej współpracy i
obdarzył go nieznośnym bólem. Doczołgał się do pani doktor, która przepisała
jakiś lek i zaleciła, by jednak korzystał z leku przeciwbólowego, który kiedyś
mu przepisała, a którego, wiedziony chyba intuicją, nie zażywał.
Piotr
zastosował się do zaleceń, ale po dwóch dniach zaczęły się dolegliwości
żołądkowo-jelitowe i było tak niemiło, że zajrzałam do ulotek, a właściwie do płacht
informacyjnych załączonych do obu medykamentów. Na początek informacja, że lek
może przyczynić się do zawału serca (mąż miał już dwa, więcej mu nie trzeba!).
Potem było coraz gorzej, ponieważ oba leki często doprowadzać mogły właśnie do zaburzeń
jelitowo-żołądkowych a wyliczono wiele ich rodzajów. „Nie bierz tych świństw” –
powiedziałam. Mąż przytaknął. Po południu zmywałam w kuchni, myśląc, ilu już
ludziom nie posłużyły te leki. Nagle usłyszałam przeciągłe miauczenie Rudiego.
Przybiegł na środek pokoju i darł rudą mordkę. Pomyślałam, że to jakiś piękny
gołąb drażni go na parapecie. Skończyłam zmywanie i chciałam jeszcze coś zrobić w
kuchni, gdy Rudi przyleciał po raz drugi a tym razem miauczał tak rozpaczliwie,
że aż mnie to zaniepokoiło. Podbiegł także do Piesi zwinietej w swoim koszyczku i coś jej „powiedział”, po
czym popędził do sypialni a ja w ślad za nim. Z łóżka dobiegały jęki i odgłos
szczękających zębów. Mąż leżał w drgawkach, zimnych potach, miał lodowato zimne
ręce. Zaczęłam go ratować, nastawiłam wodę do termofora. Podczas gdy
rozcierałam męża i masowałam, Rudi, wyraźnie zrozpaczony, „gruchając”
niespokojnie, cały czas chodził po nim i „masował” go rytmicznie łapkami. Moje dłonie i jego łapki często przemieszczały się po ciele Piotra, spotykając się tak, że jego łapeczki często znajdowały się pomiędzy moimi dłońmi, masując "przynależny" mu kawałek ciała. Po jakiejś
godzinie Piotr doszedł do siebie i zasnął spokojnie. Rudi, wyraźnie zmęczony, ale i uspokojony leżał na narzucie, obok męża. Patrzył na mnie z zapytaniem w bursztynowych ślepkach: No to jak, z nami już w porządku? Wtedy wzięłam na ręce tego małego, dzielnego, rudego Syriuszanina
i wyszeptałam do jego kosmatego uszka: Przepraszam cię, że krzyczałam na ciebie, że obraziłam
się na ciebie, już więcej nie będę! A on wymruczał: Dobrrrrrze!
Od tej
chwili znowu są ocieraski, przytulaski i głaski, zabawy w łapki i drapanki.
Dwie dobre
rzeczy wyniknęły z tej historii: Pierwsza: temat farmaceutyków w naszym domu
jest zakończony bezpowrotnie. I druga to nauka: doceniaj zwierzaczka, bo nawet
nie wiesz, ile miłości ma w swoim maleńkim serduszku.
Od tamtego czasu ten kot stał się dla mnie kimś więcej niż cudownym zwierzakiem do kochania: pokazał mi, że serce ma złote i współczujące, że czuje się członkiem naszej rodziny i troszczy się o nas.
Uwielbiamy
naszego rudego ratownika!
Mamy jeszcze Piesię, sympatyczną kundelkę, znajdkę, która niegdyś uczyła nas miłości uniwersalnej, bowiem jako szczeniaczek miała zwyczaj rzucać się pod nogi wszystkim gościom, listonoszowi, sąsiadom itp. Drażniło to nas trochę, że "nasza" Piesia domaga się względów, zachęcając ich do głasków i wyklepów od kogoś innego niż my,w jej prawowici właściciele. Z czasem zrozumieliśmy, jaką naukę przekazuje nam to zwierzątko... Bardzo nam teraz odpowiada określenie OPIEKUN, zamiast właściciel.
Kiedyś cudowny instynkt Piesi wyleczył mój zwichrowany kręgosłup. Miałam poważny kłopot z jednym z kręgów lędźwiowych, ból był tak silny, że nawet w łóżku z jękiem przewracałam sie z boku na bok, a wstawanie, siadanie i chodzenie było bardzo bolesne. Znajomy kręgarz wojażował po Europie, musiałam więc czekać.
Któregoś popołudnia ułożyłam się na twardej kanapie. Było mi na niej w miarę wygodnie. Piesia leżała na swoim legowisku. Po kilku chwilach zobaczyłam jej pyszczek oparty o siedzenie, co w jej języku oznaczało: 'Wpuść mnie na kanapę!' Klepnęłam więc ręką w obicie, sygnalizując: 'Możesz wejść.' Tym razem stało się coś dziwnego: Piesia wcale nie wskoczyła po to, by ułożyć się u mego boku, zrobiła hyc prosto na mnie! 'Co za pomysł!' - pomyślałam, krzywiąc się z bólu.
Tymczasem moja kudłata przyjaciółka nie dość, że nie chciała uwolnić mnie od swojego ciężaru, to jeszcze ułożyła się na mnie wygodnie, zajmując całkiem spory obszar mojego jestestwa i kładąc pyszczek na łapach, jakby leżała na "normalnej" kanapie. Kiedy spojrzałam na nią z pytaniem w oczach, zobaczyłam, że ona jest zdecydowana, by tak właśnie leżeć i wcale nie zamierza zejść.
Mijały minuty, rozgrzane upałem ciało Piesi nie dość że mi ciążyło, to jeszcze dokładało ciepełka. Sunia oddychała spokojnie, powoli, jakby chciała mi coś pokazać. Chyba w końcu coś do mnie dotarło, bo i ja zaczęłam oddychać w tym samym rytmie. Zachciało mi się spać, byłam absolutnie zrelaksowana. Nagle...chrrrrup! Przerażona otworzyłam oczy: O Boże kochany! Pękł mi krąg! Ojej! Co teraz będzie?! Piesia dyskretnie wycofała się na z góry upatrzoną pozycję, czyli do swojego łóżeczka, a ja zastanawiałam się, czy próbować wstać, czy wzywać od razu pogotowie. Na szczęście do pokoju wszedł mąż, więc poprosiłam go, by podał mi rękę i najwolniej jak się da, podciągał mnie do góry. No i usiadłam. Bez bólu! Potem wstałam. Znowu nic mnie nie zabolało! Zrobiłam parę kroków po pokoju... Nic! Zdumiona powiedziałam do męża: 'Ty wiesz... ona nastawiła mi kręgosłup!', po czym opowiedziałam o dziwnym zachowaniu Piesi, która leżała w koszyczku, niepewna, czy nie nabroiła. Ulubiony przysmak udowodnił jej jednak, że wszystko jest bardziej niż w porządku...
Czasem zastanawiam się, czy to instynkt nakazuje naszym zwierzętom ratować nas z obieży. Lecz jestem pewna, że jest w tym coś więcej. Zwierzęta nie zostały nam dane, żeby nam służyć. One są z nami tu, na Ziemi, by wypełnić wielkie cele, o których rozległości dopiero teraz powoli się dowiadujemy.
A trzeba im tak niewiele: schronienie, woda i trochę jedzenia, to wystarczy, by przeżyły. Zaś nasze kochajace serce zamieni im ziemskie życie w ich własne, zwierzaczkowe niebo...
Mamy jeszcze Piesię, sympatyczną kundelkę, znajdkę, która niegdyś uczyła nas miłości uniwersalnej, bowiem jako szczeniaczek miała zwyczaj rzucać się pod nogi wszystkim gościom, listonoszowi, sąsiadom itp. Drażniło to nas trochę, że "nasza" Piesia domaga się względów, zachęcając ich do głasków i wyklepów od kogoś innego niż my,w jej prawowici właściciele. Z czasem zrozumieliśmy, jaką naukę przekazuje nam to zwierzątko... Bardzo nam teraz odpowiada określenie OPIEKUN, zamiast właściciel.
Kiedyś cudowny instynkt Piesi wyleczył mój zwichrowany kręgosłup. Miałam poważny kłopot z jednym z kręgów lędźwiowych, ból był tak silny, że nawet w łóżku z jękiem przewracałam sie z boku na bok, a wstawanie, siadanie i chodzenie było bardzo bolesne. Znajomy kręgarz wojażował po Europie, musiałam więc czekać.
Któregoś popołudnia ułożyłam się na twardej kanapie. Było mi na niej w miarę wygodnie. Piesia leżała na swoim legowisku. Po kilku chwilach zobaczyłam jej pyszczek oparty o siedzenie, co w jej języku oznaczało: 'Wpuść mnie na kanapę!' Klepnęłam więc ręką w obicie, sygnalizując: 'Możesz wejść.' Tym razem stało się coś dziwnego: Piesia wcale nie wskoczyła po to, by ułożyć się u mego boku, zrobiła hyc prosto na mnie! 'Co za pomysł!' - pomyślałam, krzywiąc się z bólu.
Tymczasem moja kudłata przyjaciółka nie dość, że nie chciała uwolnić mnie od swojego ciężaru, to jeszcze ułożyła się na mnie wygodnie, zajmując całkiem spory obszar mojego jestestwa i kładąc pyszczek na łapach, jakby leżała na "normalnej" kanapie. Kiedy spojrzałam na nią z pytaniem w oczach, zobaczyłam, że ona jest zdecydowana, by tak właśnie leżeć i wcale nie zamierza zejść.
Mijały minuty, rozgrzane upałem ciało Piesi nie dość że mi ciążyło, to jeszcze dokładało ciepełka. Sunia oddychała spokojnie, powoli, jakby chciała mi coś pokazać. Chyba w końcu coś do mnie dotarło, bo i ja zaczęłam oddychać w tym samym rytmie. Zachciało mi się spać, byłam absolutnie zrelaksowana. Nagle...chrrrrup! Przerażona otworzyłam oczy: O Boże kochany! Pękł mi krąg! Ojej! Co teraz będzie?! Piesia dyskretnie wycofała się na z góry upatrzoną pozycję, czyli do swojego łóżeczka, a ja zastanawiałam się, czy próbować wstać, czy wzywać od razu pogotowie. Na szczęście do pokoju wszedł mąż, więc poprosiłam go, by podał mi rękę i najwolniej jak się da, podciągał mnie do góry. No i usiadłam. Bez bólu! Potem wstałam. Znowu nic mnie nie zabolało! Zrobiłam parę kroków po pokoju... Nic! Zdumiona powiedziałam do męża: 'Ty wiesz... ona nastawiła mi kręgosłup!', po czym opowiedziałam o dziwnym zachowaniu Piesi, która leżała w koszyczku, niepewna, czy nie nabroiła. Ulubiony przysmak udowodnił jej jednak, że wszystko jest bardziej niż w porządku...
Czasem zastanawiam się, czy to instynkt nakazuje naszym zwierzętom ratować nas z obieży. Lecz jestem pewna, że jest w tym coś więcej. Zwierzęta nie zostały nam dane, żeby nam służyć. One są z nami tu, na Ziemi, by wypełnić wielkie cele, o których rozległości dopiero teraz powoli się dowiadujemy.
A trzeba im tak niewiele: schronienie, woda i trochę jedzenia, to wystarczy, by przeżyły. Zaś nasze kochajace serce zamieni im ziemskie życie w ich własne, zwierzaczkowe niebo...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz