LUDZIE BEZDOMNI
Są ludzie, z których istnienia niechętnie zdajemy sobie
sprawę, kiedy pojawiają się w naszym pobliżu, od których czasem odwracamy
głowę, zażenowani ich wyglądem, zapachem i sytuacją, w której się znaleźli. Są oni
wszędzie - w wielkich miastach, w miasteczkach, a nawet w
wioskach. Chociaż nie umawiają się co do swojej prezencji, wszyscy wyglądają
bardzo podobnie, jak umundurowani: ciepłe okrycia i czapki nawet latem, wielkie
torby wypełnione nie wiadomo czym,
powykrzywiane, dziurawe buty, zgarbiona sylwetka i ten ciężki, często okulały
chód stóp zmęczonych i odparzonych codzienną wielogodzinną wędrówką w sobie
tylko wiadome miejsca – aby zdobyć parę groszy, trochę pożywienia, chwilę odpoczynku
w suchym i ciepłym miejscu... Czasem towarzyszy im Przyjaciel, czworonożny towarzysz,
który jest stanowczo bardziej zadbany niż oni sami. Zdarza się, że są poniewierani,
lżeni, bici i kopani, a czasem nawet zabijani dla zabawy przez sfrustrowanych osiłków,
ponieważ nikt nie upomni się o człowieka bez dokumentów, o kogoś, kto nie
istnieje jako numer peselu i dane w dowodzie osobistym. Fakt ten potwierdzi
potem tabliczka z napisem N/N gdzieś w odległym zakątku miejskiego cmentarza
komunalnego.
Kobieta o pomarszczonej, zmęczonej twarzy, w wielkiej czapce uszance i
płaszczu pomimo lata, stoi przy krawężniku i zagaduje o coś młodą, śliczną dziewczynę,
która ignoruje ją, nerwowo rozglądając się, czy ktoś jej nie widzi w takim
towarzystwie. Tamta kobieta przeszła na przystanek i zagadnęła z kolei mnie.
Nie! - wcale nie chodziło jej o jałmużnę, wystarczyło tylko kilka zdań ... o pogodzie, o tym, że
dziś duży ruch na mieście, że tramwaj się spóźnia itd. Kiedy wsiadałam,
spojrzała mi w oczy i powiedziała szczególnym tonem: Dziękuję! (Dziękuję, za to, że potraktowałaś mnie jak
człowieka.)
Uczucie bycia niegodnym, ponieważ z odzieży unosi się zaduch
niemytego od wielu miesięcy ciała.
Uczucie dojmującej samotności, kiedy w oknach blokowisk zapalają się światła i rodziny zasiadają do posiłku. Uczucie dojmującego znużenia, kiedy w domach rozściela się łóżka z czystą pościelą a oni wracają na swoje „bazy”, często z pustym żołądkiem lub najedzeni czymś nieświeżym ze śmietnika.
A przecież większość z nich miała kiedyś swoje rodziny, prowadziła „normalne” życie. W każde święta odczuwają to najboleśniej i tego bólu nie uśmierzy, co najwyżej złagodzi go wigilia w miejscowej parafii czy instytucji charytatywnej.
Uczucie dojmującej samotności, kiedy w oknach blokowisk zapalają się światła i rodziny zasiadają do posiłku. Uczucie dojmującego znużenia, kiedy w domach rozściela się łóżka z czystą pościelą a oni wracają na swoje „bazy”, często z pustym żołądkiem lub najedzeni czymś nieświeżym ze śmietnika.
A przecież większość z nich miała kiedyś swoje rodziny, prowadziła „normalne” życie. W każde święta odczuwają to najboleśniej i tego bólu nie uśmierzy, co najwyżej złagodzi go wigilia w miejscowej parafii czy instytucji charytatywnej.
Podobno największą bolączką tych ludzi jest niemożność
nawiązania „normalnych” kontaktów z
ludźmi. Są naznaczeni: wyglądem, zapachem i sytuacją, poza tym przypominają niektórym
z nas trudną do zaakceptowania perspektywę, że w dzisiejszych niepewnych
czasach i my możemy znaleźć się w takiej sytuacji.
Kobieta po sześćdziesiątce, ze śladami dużej urody i „klasy”,
która obchodziła przez jakiś czas podwórka i domy w sąsiedztwie, prosząc o
szklankę gorącej herbaty i kawałek mydła. Myła się potem pod pompą,
przeraźliwym krzykiem odstraszając obserwatorów. Pomieszało się jej w głowie? Być
może...
Mężczyzna, wysoki, przygarbiony, z długą siwą brodą pukał do
nas kiedyś regularnie, prosząc o coś gorącego do zjedzenia. Jadł z wielką
godnością, wręcz celebrował ten „normalny” dla nas posiłek.
Inny, który wygrzebał gdzieś ze śmietnika pierzynę, rozłożył
ją na chodniku przed piekarnią i leżąc wygodnie, czytał wyciągnięte z puszki
gazety. Aż biło od niego poczucie komfortu i zadowolenia, że wpadł na taki
dobry pomysł.
Powie ktoś: Przecież są schroniska, przytułki, jest tam czysto, ciepło, dostaną herbaty i posiłek, dlaczego tam nie pójdą? Zapytałam o to jednego z nich. Odpowiedział:
Widzi pani te torby? Chodzę z nimi wszędzie. To jest wszystko, co mam. Jeśli
pójdę do schroniska, nie będę mógł ich przez cały czas pilnować, a tam na pewno
mi coś ukradną. Byłem raz i jeszcze wszami się zaraziłem, inni grzybicą... Nie, to nie dla
mnie...
Przyczyna jest jeszcze jedna: ci ludzie bardzo często są nałogowymi
alkoholikami, a jest rzeczą oczywistą, że w przytułkach nie jest dozwolone
przebywanie w stanie nietrzeźwym lub spożywanie alkoholu.
Powie ktoś: sami sobie wybrali! I może nawet to racja, w
końcu jeszcze przed przyjściem do tego życia wybieramy sobie doświadczenia i
wyzwania, więc jest to bardzo możliwe, że realizują ten niewdzięczny scenariusz, chyba że sami, z własnej inicjatywy, zmienili w nim coś na gorsze w przebiegu swego życia.
Ktoś inny powie: Sami sobie są winni, po czym wyliczy: alkohol,
hazard, lekkomyślność w kwestii finansów (kredyty), jeszcze ktoś doda
konfliktowe usposobienie, które doprowadza do tego, że rodzina pozbywa się
kłopotliwego ojca czy dziadka albo on sam opuszcza dom. Bywa także tak, że przed
ojcem lub matką po prostu zamyka się drzwi i nie reaguje na dobijanie się ...
Istnieje jeszcze jeden czynnik - syndrom psychiatryczny
zwany wędrownictwem, jednostka
chorobowa, o której niewiele się wie w
społeczeństwie, a charakteryzuje się ona tym, że człowiek nie jest w stanie
długo wytrzymać w jednym miejscu, ciska go to tu to tam, zapomina więc o
rodzinie, o swoich obowiązkach, byleby ciągle przemieszczać się z miejsca na
miejsce, co daje mu ułudę spełniania się w życiu.
Prawdę mówiąc, sama bezdomność, jeśli trwa dłużej niż dwa
lata, tak mocno wżera się w psychikę, że ludzie, którzy już znaleźli jakieś stałe miejsce
na ziemi, wychodzą z niej całymi latami, jak z ciężkiej choroby, bardzo powoli
eliminując stare nawyki zbierania złomu, butelek i puszek, trzymania swoich rzeczy w
foliowych torbach itd.
Ludzie bezdomni... pokorni bądź agresywni, nachalnie
proszący lub epatujący łzami i jakąś smutną historią dla zdobycia paru groszy na gorącą
zupę, która potem okazuje się zimnym piwem.
Ludzie, którzy nie mają domu, dla których nie ma miejsca w
społeczeństwie, a którzy jednak istnieją na ziemi, chociaż ich prawa do
istnienia nie potwierdza żaden adres, żaden pesel, ba – nawet czasem – dane personalne.
Lecz skoro oni są, skoro napotykamy ich w swoim codziennym życiu, stanowią
temat, problem czy kwestię, której istnienia nie da się nie zauważyć. Jak nie da się nie zauważyć kwestii rodzin
patologicznych, problemu malteretowania i molestowania dzieci
w rodzinach i szkołach oraz innych symptomów upadku natury Człowieka.
Nie chcę tutaj roztrząsać i dociekać, jakimi sposobami
zapobiec tym zjawiskom, jak eliminować je z naszego życia, ponieważ w tym systemie społecznym,
jaki obecnie panuje, możliwe są tylko działania na niewielką skalę, czyli „leczenie
objawowe”.
Potrzebna jest kompletna przebudowa obecnych systemów
społecznych, przebudowa oparta o szacunek dla Człowieka jako przejawienia Boskości. Nie stanie
się to poprzez odpowiednie ustawy sejmowe, dekrety, czy budowanie nowych
przytułków, ponieważ wszystkie te działania, nawet przy najlepszych intencjach, nie uleczą procesów zaniku
ludzkich wartości, które zachodzą od
wielu tysięcy lat.
Żyjemy w budzącym nadzieję czasie Transformacji, wielu z nas stara się,
począwszy od siebie i swojego środowiska, o to, aby ten świat stał się lepszy. Aby
prawo do bezpieczeństwa, godności i wygody należało do każdego Człowieka i aby
nikt nie mógł go Jemu odebrać.
Jutro – tzn. 14 kwietnia jest Dzień Ludzi Bezdomnych.
Pomyślmy, proszę, o tym, co możemy dla tych Istot, dla tych dzielnych dusz zrobić i to nie tylko w dniu jutrzejszym - jako
jednostki i jako zbiorowość, aby ponownie rozbłysła w tych naszych Braciach i
Siostrach czysta iskra ich Boskiego Człowieczeństwa.
Anna Bogusz
13. 04. 2013 r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz