Wspiera Cię Niebo i Ziemia.


Strona ta wykorzystuje pliki cookies w celu realizacji swoich usług i funkcji zgodnie z Polityką Plików Cookies. Możesz samodzielnie dostosować warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.

Spod mojego piórka...

 
 


Nie wiem czemu wrócił do mnie ten artykuł...

To może brzmieć jak początek baśni, ale baśnią nie jest... Na początku było ŹRÓDŁO/JAM JEST, wyłaniając z siebie Światło, Energię, Inteligencje, z których znaczna część staje się samodzielnie istniejącymi bytami. Istniały one od zawsze w Nim/W Niej, w Jej łonie. Każdy z nich zostaje obdarzony własną świadomością, chyba że są bytami o świadomości zbiorowej.

Akt wyłaniania, dzieło Kreacji trwa nieprzerwanie. Byty, osiągając coraz wyższy stopień świadomości i dzieląc przynależne im atrybuty JAM JEST, pracują nad kontynuacją aktów tworzenia w Jego imieniu i z Jego upoważnienia, zgodnie z nadaną przez Niego inspiracją. Realizuje się plan JAM JEST – WIELKI KOSMICZNY PLAN.

Potężne świetliste byty duchowe, Budowniczowie Wszechświatów obdarowani częścią Boskiej Inteligencji, Energii i Mocy sprawiają, że powstają wszechświaty pełne różnorodności galaktyk, te z kolei mienią się wielością konstelacji gwiezdnych, niewyobrażalną ilością układów planetarnych, planet, komet, planetoid. Wszystkie te kreacje obdarzone są Duchem JAM JEST i obficie czerpią z Jego Mocy, Energii i Bezwarunkowej Miłości.

W miarę procesu ekspansji i Kreacji różnicują się funkcje kosmicznych Inteligencji – niektóre z nich czuwają nad obwodami energetycznymi wszechświatów, inne regulują wzajemne położenie wobec siebie zbiorowisk ciał niebieskich, jeszcze inne dbają o stwarzanie na kolejnych, utworzonych już planetach warunków sprzyjających zaszczepieniu ŻYCIA.

Są i tacy, którzy przychodzą na stworzone już planety, aby doświadczać tam istnienia jako istoty pierwszego i drugiego wymiaru, zanim nastąpi etap następny, trzeci wymiar oraz: ŻYCIE biologiczne– nowy eksperyment i kolejny etap planu JAM JEST - TEGO, KTÓRY DOŚWIADCZA, PRZEBYWAJĄC W SWOIM STWORZENIU.

Prace nad tworzeniem form życia na planetach były I są najbardziej fascynującym zadaniem, wymagającym wyobraźni, cierpliwości, a także umiejętności przewidywania i ... poczucia humoru. Zaistniało wiele światów przejawiających życie biologiczne w mniejszym bądź większym stopniu złożoności. Niektóre z nich zniknęły jako nieudane eksperymenty, inne przetrwały, rozwijając się zgodnie z prawami i normami wymyślonymi przez ich Twórców, którzy czasem ingerowali na wiele sposobów w swoje dzieło stwarzania...

JAM JEST z samej Swej natury, kochający i akceptujący WSZYSTKO, nadał wszelkiemu Stworzeniu, jak i samym Stwórcom wolną wolę, a ponieważ Stwórcy, zgodnie z Planem, mieli dostarczyć Mu za swoim pośrednictwem coraz to nowe doświadczenia, zdecydowali, że sami wcielą się jako duchy w ciała tworzone przez nich oraz przez członków ich Gwiezdnej Rodziny, i poddadzą się wszelkim prawom egzystencji, wraz ze wszystkimi jej przywilejami, jak i ograniczeniami.

Nie zachowają tym samym swoich dotychczasowych, prawie nieograniczonych umiejętności, mocy i zdolności, zachowując jedynie pamięć o nich w nieświadomych obszarach, w formie ukrytego potencjału, który tylko po spełnieniu określonych warunków może się ujawnić i zrealizować.

Inni ich towarzysze pozostawali w swojej formie subtelnej jako mieszkańcy bądź opiekunowie ciał niebieskich, przebywając także w przestrzeniach wszechświatów, aby tam spełniać zadania perfekcyjnie wyznaczone im w Wielkim Planie Kosmicznym Stworzenia.

Te zaś,odważne, świetliste istoty przychodziły na wybrane przez siebie (często samodzielnie przez nich stworzone) planety, zgodziwszy się przedtem na zatracenie pamięci o swym pochodzeniu ze ŹRÓDŁA, z łona JAM JEST oraz o swoim Boskim dziedzictwie.

Ich zadaniem było i jest DOŚWIADCZANIE. Przyjmowali ciała, które utworzone były z pierwiastków planety, na której mieli przebywać i wcielać się. A pierwiastki te pochodziły z gwiazd, konkretnie z pyłu gwiezdnego, który wyrzucają wybuchy supernowych i który zaściela powierzchnię najbliżej znajdujących się od danej gwiazdy planet.

DOŚWIADCZANIE, w którym zawierają się następujące elementy: Świadomy wybór określonych doświadczeń. Wolna wola co do podejmowanych decyzji ograniczona jedynie koniecznością uznania, że nie zawsze można wybrać skutki swoich decyzji, kiedy przebywa się w niższych wymiarach. Podejmowanie wyzwań, przeżywanie całej gamy stanów, od radości i odczucia przyjemności do smutku i bólu. Robienie błędów i często bolesne naprawianie tych błędów. Robienie rzeczy pięknych i pożytecznych i odbieranie nagród za nie.

Wraz z działaniami w świecie materialnym doszło do głosu prawo przyczyny i skutku, czyli prawo karmy, które domaga się wyrównywania wszelkich deficytów w imię Harmonii, Równowagi i Miłości, w imię wyższych praw ustanowionych w Miłości przez JAM JEST. Pojawiła się śmierć jako przerwa w określonym wzorcu doświadczeń i szansa na przyjęcie nowego ciała po zużyciu poprzedniego, jako możliwość podjęcia nowego życia i wyboru doświadczeń, jakie chciałoby się przeżyć, z uwzględnieniem konieczności wyrównania długów i nagród karmicznych.

Każda planeta miała i ma swoją sferę, do której przechodzą duchy – esencja duchowa istot- po śmierci ciała fizycznego. Tam analizują one egzystencję, którą opuściły, pobierają nauki, regenerują się i odpoczywają po trudach życia, i dojrzewają do nowych doświadczeń, które sami dla siebie wybierają w porozumieniu ze swoimi mentorami oraz zaprzyjaźnionymi duchami, z którymi mają zamiar przejść przez kolejne doświadczenia w nowym życiu.

Wszystkie te prawa i związane z nimi działania istnieją po to, by cała ISTNOŚĆ podlegała prawu nadrzędnemu, jakim jest PRAWO DO NICZYM NIESKRĘPOWANEGO ROZWOJU. Rozwój jest celem nadrzędnym a na końcu drogi, jak przewidział JAM JEST, czeka uzyskanie przez każdą istotę Świadomości boskiej, świadomości bycia JEDNOŚCIĄ ze ŹRÓDŁEM, Z JAM JEST, jak było to na początku.

Rozwój odbywa się w trzech aspektach: indywidualnym – jako rozwój jednostki, zbiorowym – jako ewolucja mieszkańców danej planety, galaktycznym –jako zbiorowa, choć w istocie najbardziej zróżnicowana ewolucja istot zamieszkujących jedną z galaktyk Wszechświata, który także ewoluuje, a wraz z nim ewoluuje Wszechświat Centralny.

Prawo rozwoju obejmuje wszelkie ciała niebieskie, ponieważ one, jako żywe istoty, posiadające Ducha JAM JEST, również przebywają w Drodze Doświadczania. Rozwój ten wyraża się wprzechodzeniu do kolejnych, coraz wyższych wymiarów, które charakteryzują się coraz subtelniejszymi formami istnienia i coraz bardziej rozszerzaną świadomością.

Procesy te przebiegają w różny sposób i w różnym tempie. Ich tempo i „jakość” zależą od ogólnego bilansu działań mieszkańców poszczególnych ciał niebieskich, jak i galaktyk.

Są światy, gdzie dążenie do Miłości, Harmonii, Dobra – słowem do osiągnięcia świadomości Boskiej, jest bardzo silne i te istoty wznoszą się bardzo wysoko. Są też takie światy, gdzie rządzi ego, przemoc, zafascynowanie techniką na rzecz zarzucenia emocji i pozytywnych uczuć. I ci, i tamci mają prawo być takimi, jakimi są, ponieważ otrzymali wolną wolę i prawo do przechodzenia przez dowolnie wybrane przez siebie doświadczenia.Niezależnie od tego, są oni ciągle tymi samymi, którzy wyszli z pierwotnej JEDNOŚCI, z łona JAM JEST, aby doświadczać aktów Kreacji a potem życia w wykreowanych światach. Prędzej czy później i oni wejdą na swoją ścieżkę rozwoju i dołączą do tych, którzy dążą do każdego kolejnego Wzniesienia planetarnego.

Z tego wniosek, że wszystkie istoty stanowią, co prawda, jedną, świetlaną RODZINĘ, jednakże jak w każdej rodzinie znajdują się ideały, średniaki, jak i czarne owce... I fakt ten należy zaakceptować jako nieodzowny dla świata trzeciowymiarowego, którego dominującą cechą jest dualność rozumiana jako polaryzacja dwóch przeciwstawnych sobie elamentów - Dobra i Zła.



Zejdźmy teraz na maleńką planetę, położoną na peryferiach Układu Słonecznego, w galaktyce Drogi Mlecznej. Jest wyjątkowo piękna, błękitna, obdarzona bujną szatą roślinną, błękitem wód, ozdobiona złotem i brązem lądów. Nie jest jedyną taką planetą we wszechświatach, lecz ta planeta jest bardzo cenna dla wszystkich istot naszej Galaktyki: zgromadzone są na niej geny ogromnej ilości gatunków okazów biologicznych. Nigdzie we wszechświecie nie ma takiej różnorodności form życia jak na Ziemi. To prawdziwa biblioteka genetyczna, z której mają prawo korzystać mieszkańcy i twórcy z innych planet całej galaktyki.

My, Ziemianie, jesteśmy jednymi z tych potężnych istot kosmicznych, które postanowiły wcielać się na tej planecie, przedtem zaś przeżywaliśmy wiele egzystencji na innych planetach, również w innych wszechświatach i wymiarach. Jednym zdaniem: odbyliśmy już niejedną podróż po wszechświatach i różnych liniach czasowych i wiele jeszcze tych podróży przed nami, w coraz to doskonalszych formach, w miarę jak wznosić się będziemy po "drabinie wymiarowej".

Ciało ludzkie jest niezmiernie cenne w całym wszechświecie, ponieważ Ziemia uchodzi za najtrudniejszy poligon dla dusz, które szukają ekstremalnych doświadczeń, aby wypróbować swoje moce i atrybuty i pójść wiele kroków wyżej w pracy nad swoim indywidualnym rozwojem.

Być może przedtem, to znaczy przed pierwszym zejściem na Ziemię, spotykaliśmy się na innych planetach, jako członkowie rodzin, partnerzy. Być może w świecie duchów strefy okołoplanetarnej żegnano nas z bólem w sercu i z niepewnością, czy i jak damy sobie radę w innych, dużo trudniejszych warunkach.

Fakt, że Ziemia stała się terytorium ekspansji i eksploracji dla bytów, które posiadły ogromne możliwości, ale wykorzystywały je w egoistycznych celach, sprawił, że życie na tej planecie stało się niebezpiecznym wyzwaniem w miarę upływu czasu i epok życia ludzkości.

Istota ludzka, mając zmanipulowane DNA, za własną zresztą zgodą, straciła zdecydowaną większość swoich ogromnych mocy i atrybutów, co wyraziło się krótkim życiem, podatnością na choroby, zanikiem wielu możliwości umysłu, psychiki i nawet ducha.

Z bogów staliśmy się niewolnikami, co nie znaczy, że pozostawiono nas samym sobie. Nie jeden raz JAM JEST, działając za pośrednictwem Hierarchii Niebiańskich, przez tysiąclecia przysyłał na Ziemię Mistrzów Duchowych, którzy tworzyli potężne cywilizacje, a po ich upadku na Ziemię schodzili Wielcy Nauczyciele Ludzkości, zakładając szkoły duchowe i nierzadko sami (chociaż nie było to ich zamierzeniem) stając się obiektami kultu religijnego. Nawet w tej chwili Ziemianie nie są sami: Część Mistrzów nadal przebywa na naszej planecie, są tutaj w miejscach, których istnienia większość z nas nawet się nie domyśla, a ci, którzy wniebowstąpili, opiekują się nami z poświęceniem, wykonując działania, których zasięgu i zakresu nawet nie jesteśmy w stanie ogarnąć myślą.

Wszystko to dzieje się na rzecz dobra i podniesienia Ziemi i ludzkości na wyższy poziom istnienia, co jest równoznaczne z przestrzeganiem i wykonaniem prawa Rozwoju. Podniesienie Ziemi i jej mieszkańców jest nieodzowne dla ewolucji nie tylko naszego Wszechświata, jest to działanie na skalę WSZYSTKIEGO, CO JEST, ponieważ każda zmiana zachodząca w najmniejszej cząsteczce, wpływa na najbardziej odległe obszary.

Obecna sytuacja Ziemi przypomina stan pełnego alertu: w myśl WIELKIEGO KOSMICZNEGO PLANU STWORZENIA powinna zakończyć się pewna epoka w dziejach planety. Zmobilizowane i zaangażowane są wszystkie siły: Hierarchie Duchowe, w tym zastępy potężnych inteligencji kosmicznych, takich jak np. Anioły i Archanioły, działają Bractwa Duchowe na Ziemi i wokół niej, działają intensywnie takie siły jak chociażby powstałe przed setkami milionów lat: Galaktyczna Federacja Światła i Grupa Ashtara, których zadaniem jest zabezpieczenie Ziemi przed dewastacją na skutek działań tych, którzy stoją w opozycji oraz oddalenie ich z przestrzeni okołoziemskiej i orbity.
Przez około dziesięć lat trwały negocjacje z Iluminatami (cóż za paradoks jest w tej nazwie!), mające na celu nakłonienie ich do zaniechania dewastacji planety i wszelkich form jej życia. Ponieważ propozycje spotykały się ze stanowczym oporem a czas, w którym Ziemia ma osiągnąć Wzniesienie jest ograniczony i bardzo bliski, przedstawiono alternatywę: Albo odejdziecie z Ziemi, albo będziecie musieli tu, na tej planecie ponieść konsekwencje swojego postępowania. Nota bene: Reptilianie opuścili Ziemię 11. 11. 11! Przez cały czas, równolegle, prowadzone były rozmowy z rządami wielu państw na temat Ujawnienia oraz podjęcia wspólnych działań mających na celu unieszkodliwienie Iluminatów i wprowadzenie nowych systemów sprawowania już nie władzy, a opieki nad planetą i jej narodami, ujednolicenie systemu finansowego i wprowadzenie nowych technologii. To, co robią nasi kosmiczni alianci, jest realizacją Planu JAM JEST, na zlecenie Kosmicznych Hierarchii, a deklarują oni stale, że czynią to w imię Miłości, Harmonii i POSZANOWANIA dla wolnej woli istoty ludzkiej.

Prawdę mówiąc, na Ziemi wiele jest osób przejawiających nieufność, jeśli chodzi o jakąkolwiek formę pomocy ze strony galaktycznych sprzymierzeńców. Częste są ostrzeżenia, że Galaktyczna Federacja Światła oraz inne sprzymierzone z nią gwiezdne stowarzyszenia, mają "jakiś swój cel", skoro chcą wyladować na Ziemi po tym, jak uporamy się z problemem Iluminatów i rozpocznie się sam rdzeń procesu Wzniesienia, czyli przejście do 5. wymiaru.
Ostrożnośc zawsze jest uzasadniona, ale przypuszczam, że gdyby nasi Alianci z gwiazd chcieliby rzeczywiście "coś nam zabrać", czy "coś nami zrobić", już dawno zeszliby na Ziemię i w imię wyższych racji, czyli dobra wszechświatów, oczyściliby ją z toksyn ludzkich, chemicznych i wszelkich innych. Mogliby ją zabrać jak swoją, osiedlić się na niej, prowadzić życie według swoich reguł i praw, w poszanowaniu dla planety i być może nikt nie mógłby się im przeciwstawić.

Jednakże nie robią tego, cierpliwie czekając na orbicie i w jej okolicach, w tysiącach, setkach tysięcy swoich pojazdów, już od lat, wykonując na rzecz naszego dobra czynności, których my nie moglibyśmy z naszej perspektywy wykonać. (Drobny przykład: (http://zmianynaziemi.pl/wiadomosc/w-polowie-marca-zarejestrowano-rekord-dekady-w-wielkosci-pokrywy-lodowej-biegunach)
Wiedzą i zresztą powtarzają to w swoich przekazach, że to jest nasza Ziemia, nasza planeta i że to my mamy się wznieść razem z nią, pracować nad własnym rozwojem, ponieważ nikt za nas tego nie zrobi. Oni zaś pragną asystować nam w tym radosnym choć trudnym akcie, wspomagać nas na tyle, na ile pozwala na to Plan - w naszych pierwszych poczynaniach po uwolnieniu Ziemi spod władzy Iluminatów, i z radością patrzeć, jak przyoblekamy się w nowe formy naszych ciał piątowymiarowych...

Jednymi z akcji, które przedsięwzięli bez pytania o zgodę tzw. wielkich tego świata są: niedopuszczenie do użycia broni masowej zagłady (broń nuklearna) oraz podjęcie działań zapobiegających wybuchowi kolejnych wojen, a także - czuwanie nad warunkami atmosferycznymi na naszej planecie, ponieważ w przeciwnym wypadku na skutek wyjątkowo silnych słonecznych erupcji koronalnych temperatura powietrza bezpośrednio nad powierzchnią naszej planety spowodowałaby zarówno potop z powodu stopienia się pokrywy lodowej, jak i dosłowne wypalenie form życia biologicznego tam, gdzie nie sięgnęłaby woda. Inne działania to: usuwanie znacznej części chemtrails przy pomocy statków-robotów, częściowe unieszkodliwienie systemu Haarp oraz ingerencja w systemy łączności satelitarnej Iliminatów, zablokowanie możliwości ataków z użyciem broni nuklearnej oraz eksperymentów z eksplozjami podziemnymi (na prośbę Lemurian zabezpieczono także polami siłowymi wejścia pod ziemię), zapobieganie konfliktom wojennym (m. in. niespotykane dotąd opady śniegu w Syrii, w marcu tego roku, które uniemożiwiły wszelkie ruchy wojsk.
Nasi sprzymierzeńcy z Kosmosu przybyli nie tylko jako realizatorzy MISJI ZIEMIA w ramach Wielkiego Kosmicznego Planu Stworzenia. Znaczną motywacją do udziału w tej misji była ich miłość do swoich bliskich. Tak! – do swojej rodziny, której członkami jest wielu z nas, żyjących tu, na Ziemi. Nie pamiętamy swoich „gwiezdnych korzeni”, najczęściej żyjemy w przeświadczeniu, że Ziemia od zawsze i na zawsze stanowi nasz Dom. Nie pamiętamy tego, że kiedyś, przed eonami, nasze drogi i drogi członków naszej Gwiezdnej Rodziny rozeszły się... Teraz, w imię tęsknoty, którą część z nas nosi w sercu, w imię naszych trudnych do wyjaśnienia snów, wizji, przeczuć,zastanówmy się, czy czasem nie zbliża się do nas ta chwila pełnego szczęścia połączenia, kiedy odkryje się przed nami nasza prawdziwa tożsamość i długa historia wszystkich naszych egzystencji wraz z kluczami do zrozumienia sensu i celu wszystkich doświadczeń naszej Podróży...

Ci z nas, którzy poczuwają się do takiego pokrewieństwa, mogą wybrać powrót do swoich Rodzin, bądź pozostać na Ziemi i radować się obfitością błogosławieństw WZNIESIENIA w tej długiej i ekscytującej podróży do JEDNOŚCI.

Bardzo wiele dusz z radością czyta przekazy od Wniebowstąpionych Mistrzów, Archaniołów i Aniołów, których treść nie zawsze zresztą pokrywa się z treściami przekazów galaktycznych. Można by na temat tych rozbieżności oraz ich przyczyn napisać wiele stron, ale nie o to teraz chodzi. Znamienne jest to, że ani te potężne Byty Duchowe, ani przedstawiciele Ras Gwiezdnych nie deprecjonują siebie wzajemnie w swoich przekazach.

Jest to dla nas, istot ludzkich swoisty trening zdolności rozróżniania, niezbędnej w życiu duchowym każdej rozwijącej się jednostki. Ukrytym motywem przewodnim wydania zezwolenia na współistnienie tych sprzeczności i niezgodności jest konieczność skierowania adepta do jego własnych mocy tak, aby siegnął po własne środki, by zrozumieć czy to, co do niego przychodzi, rezonuje z jego wibracjami i jest własciwe dla jego rozwoju. Mówiąc prosto: Każdy musi odnaleźć w sobie Mistrza, sięgając do własnego czucia, intuicji, możliwości zmysłów duchowych.

Jesteśmy Ziemianami - a to wbrew wszelkim pozorom, jakich dostarcza tzw. rzeczywistość, oznacza bardzo wysoki poziom rozwoju duchowego i jest czymś w rodzaju certyfikatu naszej wyjątkowości w skali Wszechświata. Jako tacy jesteśmy cennymi klejnotami, które umieszczono w oprawie najpiękniejszego klejnotu we Wszechświecie, jakim jest nasza Ziemia, Gaja, piękna Bogini.

Kiedy zaawansowany duch schodzi na Ziemię, przybierając ludzkie ciało, by wykonać swoją misję, czy to jako awatar, czy guru lub kapłan, na ogół uświadamia sobie w tych jakże gęstych, stawiających opór warunkach, swoje pochodzenie i kwalifikacje. My, ludzie przechodząc przez miliony wcieleń nieziemskich i ziemskich zatraciliśmy pamięć Boskiego Źródła/JAM JEST, z którego się wywodzimy. Jesteśmy jednak najdzielniejszymi z dzielnych, podejmując się swoich zadań życiowych na tak trudnym i niebezpiecznym terenie, jakim Ziemia jest trzeciego wymiaru. Nasza obecna świadomość przystosowana jest do warunków, w jakich żyjemy, chociaż coraz więcej jednostek otrzymuje różną drogą informacje o tym, KIM NAPRAWDĘ JEST ISTOTA LUDZKA.

To rozległy, chociaż przepiękny temat, lecz kończę tę dygresję i wracam do wątku głównego:
Wśród tych wszystkich niepewności co do naszych relacji z Istotami Pozaziemskimi, jedna prawda pozostaje pewna, zarówno dla Gwiezdnych Przybyszy, jak i dla „rodowitych”Ziemian: TO JEST NASZA ZIEMIA, „My, ludzie z planety Ziemia – stanowimy część Wielkiego Kosmicznego Planu Stworzenia – a w tym Planie przewidziany jest nasz RAJSKI BYT na tej pięknej Planecie.
I tak się staje! Sureija Om Isthar Om. Namaste.


Anna Bogusz-Dobrowolska
(Tekst przeredagowany 7 czerwca 2012 r.)

14. 04. 2012 r.

 

Czas na cuda uzdrowienia!

„Wiele osób doświadcza problemów zdrowotnych, które z pozoru pojawiają się ‘znikąd’. Większość z tego to oczyszczenie starej energii, obecnej jeszcze w pamięci komórkowej, i pochodzącej z wielu poprzednich wcieleń, a także i obecnego. Wielu z was zdecydowało się doświadczyć koszmaru w dzieciństwie, fizycznej i psychicznej przemocy i zastanawiacie się, dlaczego tak się stało. Bardzo ważne jest, abyście zrozumieli, że przed inkarnacją dusza często wybiera w swym planie życiowym doświadczenia, jakie posłużą ponownemu uaktywnieniu określonych energii, które mają zostać uwolnione. Koszmarne doświadczenia wszelkiego rodzaju odciskają się w pamięci komórkowej i emocjonalnej, i są potem przenoszone z wcielenia na wcielenie, aż do momentu, kiedy jednostka jest gotowa uporać się z nimi poprzez ich uwolnienie. Te stare energie zabarwiają decyzje jednostek oraz ich osobowość (bezpodstawne lęki) wcielenie po wcieleniu, aż zostaną oczyszczone. Ci z was, którzy zajmują się tego rodzaju sprawami, powinni zrozumieć, że aż do teraz nie byliście gotowi, aby uwolnić te bolesne stare energie, ale teraz już jesteście i dlatego tak wiele z tego wysuwa się na pierwszy plan i pojawia w waszych myślach. Wszyscy otrzymujecie wiele pomocy od swoich Wyższych Jaźni i Przewodników, gdyż Wyższa Jaźń porusza tylko te sprawy, które jesteście gotowi uwolnić (a nie rozwiązywać sposobami pochodzącymi z 3w). Postarajcie się, by te doświadczenia i towarzyszące im emocje nie wciągnęły was w przeszłość przy okazji tych oczyszczeń”. (Niedługo zostanie ujawnionych wiele informacji, które was zaszokują http://krystal28.wordpress.com/)

 

Przedwczoraj ze zdziwieniem czytałam te słowa, ponieważ odzwierciedlały one moje przemyślenia z  ostatnich dni. I nie tylko przemyślenia, ponieważ te wszystkie zaszłości, o których tu mowa, przerobiłam  w tym czasie solennie, nieświadoma tego, że wpasowałam się w zalecenie szczególnie starannego oczyszczania  swoich obciążeń karmicznych.

Dlaczego piszę to wszystko? Chcę Was zachęcić, Kochani, abyście właśnie teraz uporali się ze swoimi wyzwaniami zdrowotnymi, które w ostatnich dniach wyjątkowo mocno doszły do głosu. Wiele osób sygnalizowało różne powracające po latach dolegliwości, bóle, choroby, do czego dochodzi zwykle mocno obniżony nastrój.

Dostałam piękną lekcję na temat eliminowania tych zastałych, starych energii. Dowiedziałam się, że właśnie teraz mamy szansę na otrzymanie  szybkiej i skutecznej pomocy, o ile o nią poprosimy. Ale dość tej teorii:

Dwa miesiące temu zaczęłam odczuwać bóle w stawie biodrowym. No cóż – dysplazja! I tak mi się w życiu upiekło, bo zawsze prowadziłam w miarę „normalny tryb życia”. Myślałam, że ten ból to efekt zbyt intensywnych spacerów i zwolniłam tempo, ale ból stale się nasilał. Ignorowałam go, utykałam dzielnie, starając się chodzić jak zwykle, ale wkrótce okazało się to niemożliwe. Ból zmusił mnie do ciągłego siedzenia, nawet wypad do kuchni, by zrobić sobie herbaty, był wyprawą po złote runo, a moje kochane zwierzaki  malowniczo porozkładane na mojej drodze przyprawiały mnie o żal, że muszę je z bólem omijać i w dodatku nie mam czego się złapać!

Wiedziałam już, że jest to powtórka sprzed 7 lat, kiedy to „moja” pani doktor, po chyba setce łykanych pigułek i ogromnej ilości zastrzyków przeciwbólowych i przeciwzapalnych , przygotowywała mnie taktownie do tematu kul i endoprotezy.  Czyżby ten temat miał powrócić? Wówczas uratował mnie dobry kręgarz, który uruchomił mnie po 12 zabiegach. Nie obiecywał cudów, ale to, co zrobił, dla mnie graniczyło z cudem. Tym razem był na urlopie...

Przyznam się, że coś się we mnie załamało. Moja bezsilność i nieporadność w najdrobniejszych szczegółach życia codziennego przyprawiała mnie o łzy. Zastanawiałam się, dlaczego dzieje się to właśnie teraz, kiedy nasze ciała przekształcają się i doskonalą,  i co to może oznaczać, skoro ja „idę w dół, jak kamień w wodę”.

Jednak, ktoś nade mną czuwał, ponieważ znalazł się Anioł w ziemskim ciele, który zaoferował mi reiki i doradził naturalny środek przeciwbólowy.  Nastąpiła poprawa, mogłam umiarkowanie przemieszczać się z kijkami, ale wystarczył jeden uraz podczas przemieszczania się i sytuacja się pogorszyła. Prawie uwierzyłam w to, że jestem skazana na bezruch i ból.

Któregoś wieczoru poprosiłam mojego WJ o wyjaśnienie, czym jest dla mnie to doświadczenie i jak może się ono zakończyć. Odpowiedź była miażdżąca:  Zakończenie może być nawet ekstremalne, wszystko zależy od Ciebie. To ty decydujesz, co się stanie z Twoim ciałem.

Jeszcze nie byłam pewna, czy chcę walczyć, ale pojawiła się Anielica w ziemskim ubranku: przywróciła mi energię, zdiagnozowała cały organizm i stan aury, przyniosła suplementy i podała proste i skuteczne metody pracy nad swoim stanem zdrowia.

Inna Anielica przysłała mi tekst medytacji uzdrawiającej. Oto ona:

Wyobraź sobie, że siedzisz wygodnie gdzieś w ślicznym, sielankowym otoczeniu. Niebo nad tobą jest wspaniałe – ma intensywnie lazurowy kolor. Słońce świeci nisko na horyzoncie; wokół nie ma nikogo, a ty czujesz się bezpiecznie, pewnie i jesteś szczęśliwa. Wraz z głębokim westchnieniem zadowolenia, zamknij oczy i na chwilę rozluźnij się. Poczuj, że ta właśnie chwila należy tylko do ciebie. Możesz w pełni cieszyć się tym świętym spokojem. Wszystkie twoje troski i zmartwienia znikają z twojej głowy. Czujesz się odnowiona; czujesz się świeżo niczym Ziemia po ciepłym letnim deszczu. Promienie słońca witają cię jak starego przyjaciela, ofiarowując łagodzące ciepło, które wnika w twoje ciało. Twój oddech jest miarowy i głęboki, a wspaniałe zapachy i dźwięki przyrody oczarowują komórki twojego ciała poczuciem ponadczasowej swojskości. Teraz możesz poddać się rytmowi głębokiego rozluźnienia oraz wszystkiemu, co daje ci właśnie ten moment. Podczas gdy twoje ciało fizyczne odpręża się coraz bardziej, twoja uwaga może swobodnie przenieść się na nowy plac zabaw twego umysłu.

Posłuchaj lewym uchem, sięgając jak najdalej w otaczający cię pejzaż. Teraz posłuchaj prawym uchem, sięgając jak najdalej w otaczający cię pejzaż. Zmieniaj słyszenie z prawej na lewą stronę, z lewej na prawą. Teraz posłuchaj oboma uszami, znajdując miejsce akustycznej równowagi w centrum mózgu. Zobacz, jak komórki twojego ciała zajęte są wchłanianiem życiodajnej energii słońca.

Teraz skoncentruj swoją uwagę na pojedynczej komórce, wejdź w jej wnętrze i przyjrzyj się bliżej temu, co się tam wydarza. Zauważ, jak poszczególne elementy komórki reagują na naturalne światło. Zauważ związek przestrzeni i materii. Jeśli w komórce są jakiekolwiek nieoświetlone obszary, weź kawałeczek miękkiego złocistego jedwabiu i czule, delikatnie wyczyść te miejsca. Kiedy cała komórka będzie już jasna, wyślij informacje o tym do pozostałych komórek ciała i poproś, aby sprzymierzyły się i połączyły z właśnie dokonanym przez ciebie oczyszczeniem. Posłuchaj uważnie ich odpowiedzi na to zaproszenie. Poczuj, jak twoje komórki tańczą radośnie, kiedy mogą w pełni wchłaniać i kąpać się w życiodajnych promieniach słońca. Kiedy naprawdę poczujesz to ożywienie i radość goszczące w twych komórkach, prześlij im miłość płynącą z samego serca i docierającą w każdy najmniejszy zakątek twojego ciała. A teraz zacznij w myślach formować swoje ciało i poczuj, jak się ono cudownie zmienia. Otrzymujesz dokładnie to, co namalowałaś. I tak jest.

Zaraz po tej pięknej medytacji poczułam przypływ sił i wezwałam na pomoc AA Rafała, mojego Anioła Opiekuńczego, WJ oraz moich Przewodników. Dowiedziałam się, że będę codziennie otrzymywać zalecenia co do uzdrawiania.

Miałam pracować mentalnie nad moim stawem, ale i innymi narządami, które także domagały się mojej uwagi. Pracowałam, rzecz jasna,  nie tylko mentalnie: Światło i Miłość wylewały się na to moje nieco już zmęczone ciało.

Do tego dołączyłam terapię kamieniami  (plazma i wapń dewoński) a obok suplementów – przyjmuję białą glinkę zmieszaną z wodą.

Pierwszego dnia, zaraz po obudzeniu przypomniałam sobie terapię pokrzywami. Po prostu trzeba nimi dobrze wychłostać  stawy. Co prawda nie był to sezon, ale opierając się na kijkach, poszłam na pobliskie łąki. Zabieg spowodował przekrwienie stawów i mobilizację całego organizmu. A przecież w pokrzywach o tej porze pozostało raczej niewiele sił uzdrawiających. Jednak w efekcie tego zabiegu  ból znacznie się zmniejszył.

Potem otrzymałam zalecenie rozruszania stawu, więc posykując z bólu chodziłam na spacery z psem, jeździłam na rowerku sportowym, gimnastykowałam nogi.  O dziwo! – było coraz lepiej.

Następnie usłyszałam polecenie: dziś wieczorem uwolnij zastarzałe wzorce z pamięci komórkowej, wadliwe zapisy z DNA i wykonaj rytuał wybaczenia i uwolnienia ze wszystkimi, którzy w jakiś sposób zranili cię z powodu twojego wrodzonego defektu. Domyśliłam się, że najpierw sama muszę uwolnić się z poczucia winy – defekt fizyczny jest w numerologii sygnowany Liczbą Doświadczenia 14, która mówi o pewnych nadużyciach w poprzednich wcieleniach. No cóż – od razu nasunął mi się widok Jakuba zmagającego się z Aniołem. Jakub pokonał Anioła, ale ten, odchodząc, dotknął jego biodra i uczynił je chromym. Tak było zawsze, gdy człowiek pokonywał w sobie moc i czystość anielską, płacił za to defektem fizycznym w następnym wcieleniu, może nawet nie jednym. Teraz jest czas na to, by te bolesne wzorce na zawsze zniknęły z naszych ciał na wszystkich poziomach.

Patrzę na te 5 dni od czasu, gdy zaczęłam terapię: Chodzę! Chodzę bez kijków. Jedynie lekko utykam. Ból właściwie nie istnieje.

Moi przewodnicy zapewniają mnie, że wszystko idzie dobrze, tylko mam pamiętać, że to jest proces zdrowienia, nie mogę się więc niecierpliwić. A ja mam ochotę tańczyć z radości!

Uwierzyłam w to, że MOŻNA, NAPRAWDĘ MOŻNA DOKONAĆ CUDU! Teraz jest czas na takie cuda! Trzeba tylko poprosić, a pomoc przyjdzie z Niebios i z Ziemi.

Kochani, nie miejcie wątpliwości. To działa! Jeśli macie jakieś problemy zdrowotne, właśnie teraz możecie skutecznie się z nimi uporać.

Chcę serdecznie, z wielką Miłością i Wdzięcznością podziękować tym wspaniałym Duszom, które tutaj, na Ziemi, przyczyniły się do mojego uzdrowienia.  Chylę także nisko głowę przed mocami Niebios w podzięce za ich dary, dobroć i cierpliwość. Namaste

 





Trudna akceptacja
Było to po prawie rocznym pobycie w aszramach Babadżiego w Holandii i Indiach. Chociaż często i programowo byłam tam wyrywana ze stanów uwznioślenia na rzecz twardej materii, powróciłam jednak do Polski prawie że na poduszce powietrznej i nie do końca obecna w świecie. Trzęsienie ziemi było więc nieuniknione i nieuchronne...
Zanim się zorientowałam, w ciągu kilku dni moje małżeństwo stało sięprzeszłością, a ja wylądowałam na peryferiach miasta, w tzw. enklawie biedy, w niewielkiej kamieniczce, bez wygód i bez perspektyw na jakąkolwiek zmianę, prawie bezśrodków na życie...
Cierpiałam bardzo. Do tego stopnia, że nie mogłam zobaczyć wświecie niczego oprócz cierpienia. Rozsmakowałam się prawie w obserwacji obrazów nędzy, upodlenia, głodu, chłodu i choroby.
W swoich myślach, emocjach oraz fizycznie przebywałam w tym zagadkowym, zakazanym świecie, obok którego zwykle przemykają się spiesznie i boczkiem ci w ciepłych ubraniach, w klimatyzowanych samochodach, ci zanurzający się wieczorem w bulgocącym jacuzzi.
Przebywałam w świecie murszejących domów przeznaczonych do rozbiórki od 50 lat, ze zgrzybiałymi ścianami, z wodą na dworze i bez kanalizacji. Problemem był obiad i kolacja, kiedy już rozwiązało się jakoś kwestię śniadania. Z czasem przestałam dzielić czynność jedzenia na posiłki. Pracy nie było, mimo poszukiwań, bo byłam za chuda i zbyt mizerna ... ale tak miało być.Za to pastwiła się choroba. I obojętnośćtych, którzy kiedyś byli ponoć moją rodziną...
Bóg był wtedy dla mnie jak ten bogaty wujek z Ameryki, który dawał mi coś zjeść od czasu do czasu i zaprowadził jesienią do zdziczałego ogrodu, bym tam najadła się owoców. No cóż, o tę lekcję WDZIĘCZNOŚCI było mi bardzo łatwo, gdy mój zgłodniały żołądek pochłaniał dary Natury.
Wokół mnie żyli ludzie z tzw. marginesu społecznego, ale ten margines miał przynajmniej co jeść, bo dostawał zasiłki, a jak dobrze pokombinował, miał za co wypić, i to dobrze wypić. A więc stałam nawet niżej niż ci z „patologii społecznej”.
Medytacja całymi dniami przynosiła ukojenie i łagodziła niepokój o jutro. Zimą, przy temperaturze 10 stopni Celsjusza w mieszkanku, które wynajmowałam, była nawet konieczna, bo potrzebowałam tylko owinąć siętylko we wszystko, co dawało ciepło i tak trwać w bezruchu.
Myślałam, że zacznę się buntować, ale bunt nie przyszedł. O dziwo, zamiast niego pojawiła się akceptacja. A wraz z tą akceptacją ustał lęk o przetrwanie. Świat w moich oczach stał się dokładnie taki, jaki miał być i wszystko oraz wszyscy byli na właściwym miejscu: Nic nie należało zmieniać –żadnych rekwizytów, ról, tekstów ani aktorów tego spektaklu. AKCEPTACJA. Obserwowałam bezstronnie, jak powoli dochodzi do głosu zrozumienie postępowania tych, którzy, jak domniemywałam, krzywdzili mnie swoją obojętnością. Wraz z tym zrozumieniem pojawiło się PRZEBACZENIE. Potem był już tylko krok do MIŁOŚCI.
A następnie przyszedł egzamin z akceptacji. Taki ekstremalny egzamin. Umierałam: wycieńczone, zmarznięte ciało odmawiało posłuszeństwa. I ja wtedy w pełni przystałam na swoją śmierć, poddałam się temu umieraniu jak ktoś,kto wie, że skończyła się praca i trzeba pójść do DOMU.
Wtedy pojawił się znienacka ratunek, na który już nie czekałam. Sytuacja zmieniła się: było jedzenie, było ciepło, była praca, powróciło zdrowie. Tylko ja pozostałam taka sama: pokorna, wsłuchana w ten cichy głos, który przemawiał w moim wnętrzu...

Tamte przeżycia są już bardzo daleką przeszłością, ale ja nadal mieszkam w tym samym budynku, chociaż w innym, ciut lepszym mieszkaniu, nadal w otoczeniu „patologii społecznej”, czyli ciągle jeszcze powracają te same tematy. Dlaczego nie wyprowadzę się stąd? Jak dotąd , pomimo starań, nie było takiej możliwości. Dlaczego? Może nie do końca akceptuję tych ludzi, to otoczenie? Czyżbym znowu przerabiała lekcję? Chyba nie, dobrze im życzę, z nikim nie wchodzę w konflikty, pomagam, gdy poproszą. Szanują mnie i może nawet lubią. Moje serce wie, kiedy się włączyć do pomocy, a kiedy poczekać...

Prawdę mówiąc, zobojętniałam już w kwestii poprawy warunków bytowania. Nadal nie przestaję być Człowiekiem. Uśmiecham się, kiedy widzę skonsternowane twarze osób, które gościmy po raz pierwszy. Mamy (ja i mój mąż) swoisty sprawdzian, zwykle, kiedy taki gość wychodzi, zastanawiamy się: czy jeszcze tu wróci? Do tych krzyków na podwórku, tych włoskich kierowców biorących co chwilę zakręty? Do zapitych piwoszy odprowadzających ich wzrokiem w drodze do samochodu zaparkowanego przed domem?... Jak dotąd 90 procent naszych gości wyraźnie chłodło wobec nas po pierwszej wizycie. Stawaliśmy się w ich oczach "niewiarygodni" i "podejrzani", identyfikowali nas z naszym otoczeniem. Mimo to nie jest to dla mnie istotne, jak wygląda to otoczenie i jak ja się tu prezentuję - to wszystko to dekoracje, jak w teatrze. Kiedy ta sztuka dobiegnie końca, zmyję charakteryzację, zdejmę znoszony kostium, spojrzę w lustro i zobaczę w nim Siebie.
Ale zanim to nastąpi, być może mam tu do wypełnienia jakąś pracę? Nie musi to być coś wielkiego i w strategicznych miejscach świata 3. wymiaru. Może wystarczy po prostu tu być, w miejscu, gdzie tak mało jest Światła? A tak dużo cierpienia, brudu, bezradności i upodlenia. "Strefy patologii społecznej" - to jedne z najbardziej udanych, bo przemyślnie i długo tworzonych dzieł dotychczasowych regentów tego świata.
Może właśnie tutaj ktoś potrzebuje mojej miłości i wsparcia? Słowa uspokojenia? Wiedzy? Zrozumienia? Jestem! AKCEPTUJĘ TO!








Moja rozmowa z Lordem Ashtarem

- odbyła się 10 lipca, lecz data nie jest tak istotna ze względu na treść tego przekazu.

- Jestem...

- Witaj, Anno...

- Witaj, Lordzie Ashtar, cieszę się ogromnie...

- Ja również, pięknie wyszłaś z dzisiejszej przeprawy...

- Hmm... przyznam Ci się, że przez parę godzin było niezbyt pięknie... (Ktoś mnie zaatakował swoim sceptycyzmem.)

- Jednak sama widzisz, jak zadziałały synchronicznie zachodzące wydarzenia, by wspomóc wątpiących...

- Tak... Smutno mi, gdy widzę, jak niektóre dusze oganiają się przed wami, uważając was za manipulatorów i intruzów. Przepraszam, może jestem zbyt dosadna, nie chcę wam sprawiać przykrości!

- Anno, my znamy ten schemat z innych planet. Najważniejsze jest, aby widzieć efekt ostateczny, wtedy wszystko, co jest po drodze , postrzega się pozytywnie.

- Nawet przeszkody na drodze do celu?

- Przeszkody to pozory – iluzja – są waszym wytworem, stwarzanym przez pokolenia, zlepianym z waszych obaw, wszczepianych wam fałszywych ambicji, strachu, zdrad i agresji. W gruncie rzeczy, wiesz chyba o tym, że one nie są tym, za co są uważane.

- Masz rację, my też dokładaliśmy do tego „ognia” i powiększyliśmy rozmiar uczących nas doświadczeń. Jednak to nie zmienia faktu, że w pewnym sensie jesteśmy i byliśmy ofiarami systemu Ciemnych...

- Anno, ofiara to także kat...

- Fakt! Czas już się uwolnić od tych wzorców.

- Macie ten paradygmat tak mocno zakorzeniony w sobie, że reagujecie w chwilach niepewności bądź zaskoczenia pretensją, że ktoś (to znaczy – my) wami manipuluje. Tymczasem manipulowani jesteście od tysięcy lat i to tak dokładnie i tak skutecznie, że odpychacie rękę, która się do was wyciąga, by w odpowiednim momencie pomóc wam, abyście mogli się wydobyć z tej żałosnej i tragicznej iluzji, która pożera wasze serca i umysły.

- Gorzkie jest to, co mówisz, Lordzie Ashtar, ale niestety, lecz ta prawda dotyczy części zbiorowości ludzkiej...

- Przeważającej liczebnie części...

- Lordzie Ashtar, gdy to mówiłeś, zastanawiałam się, jaka musi być potęga Światła w nas, mu służących (chociaż niektórzy z nas tez wątpią), skoro jest ona w stanie znieść ciemności tego świata...

- Światło dodane do Światła nie tworzy sumy Światła, lecz synergię. Czy pamiętasz grupowe ćwiczenia energetyczne?

- Oczywiście! (Energia 80 osób stworzyła namacalne zgęszczenie, w którym ręce uczestników nurzały się jak w kisielu.)

- Poza tym jesteście wspomagani. Pomaga wam cały Wszechświat. Ziemia – Gaja – piękna Bogini jest już w GFŚ i jest teraz połączona z Centralnym Słońcem Galaktyki, tak jak i wy teraz, po 7 lipca możecie nawiązać i odczuć swoje połączenie z Stwórcą.

- Tak, słyszałam, że wystarczy wyrazić wolę takiego połączenia. Zrobiłam to.

- W gruncie rzeczy zrobiłaś to wcześniej (uśmiech).

- Przepraszam Lordzie Ashtar, muszę coś sprawdzić!

(Moje Ego podniosło głowę i zwątpiłam, że to, co zapisuję, jest zapisem przekazu, a nie moich myśli. Poprosiłam o pomoc Aniołów i moją Wyższą Jaźń, a otrzymawszy od nich potwierdzenie, że wszystko jest w porządku, wróciłam do rozmowy).

- No jak? Uspokoiłaś się? (uśmiech).

- Tak. Miałam obawy, że zmyślam.

- Nie obawiaj się, po prostu służ... (od pewnego czasu jestem jakby „etatowym pracownikiem GFŚ).

- Na pewno chciałbyś coś przekazać, Lordzie Ashtar...

- Tak, chcę wam przekazać, drogie Ludzkie Istoty, słowa zachęty i pokrzepienia:

Podnieście wzrok ku Niebu – ono wam sprzyja.

Opuśćcie wzrok ku Ziemi – ona was wspiera.

Płyną przez was przepotężne energie Nieba i Ziemi.

Macie obok siebie nasze wsparcie.

Macie w sobie Moc waszych kochających serc.

Nie ma większej mocy na tym świecie, niż moc Miłości.

Jedyne, co powinniście teraz uczynić, to zaufać tej Miłości, która jest w was,

którą my wam czynnie świadczymy

i którą otacza was Wszechświat – Stwórca w działaniu.

Porzućcie wątpliwości a zwróćcie się ku temu, co jest w waszych sercach czyste, wrażliwe, współczujące, jasne, ufne i szczodre.

Pielęgnujcie w sobie wizje Nowego Świata, który jest miejscem pięknym i bezpiecznym.

Pamiętajcie o swoich boskich atrybutach, a najbardziej o tym, że wasze myśli projektowane w przestrzeń tworzą i modelują świat, w którym żyjecie oraz inne światy.

Tak naprawdę, my tylko pomagamy wam przywrócić Ziemię do poprzedniego, rajskiego stanu, ale wykonanie reszty tego projektu należy do was, drogie istoty!

Najważniejsze jest to, abyście mieli w sobie miłość ku sobie wzajemnie, ponieważ jest to podstawowy budulec waszego szczęścia, waszej współdzielonej radości w Nowym Świecie. Jest to wasza praca i wasz przywilej, by miłość tę w sobie rozpalić i utrzymać. Nikt tego za was nie zrobi. Pokochajcie siebie samych, a pokochacie innych. To jest właściwa droga.

Przyjdzie czas na nowe nauki, nową wiedzę, a odbierać ją będziecie nie tylko umysłem ale i sercem. Sercem ufnym, chętnym do kochania, którego mądrość pojmie wszystko, co do niego przychodzi.

Niech Światło Nowego Świata towarzyszy wam w drodze do Piękna, które już teraz przejawiacie w sobie. Tylko uwierzcie w to, Drogie, Wspaniałe Istoty. Tylko sobie przypomnijcie, kim naprawdę jesteście. I bądźcie Tymi!

Dziękuję Lordzie Ashtar.

Potem ukazał mi się pewien symbol, ale nie mam możliwości technicznych, by go zaprezentować.



Siedziałam w milczeniu, Aż nagle przyszła do mnie spontanicznie ta modlitwa:


Ojcze i Matko, Stwórco i odwieczne Źródło Wszechistnienia!

Do Ciebie się zwracam z nadzieją i ufnością,

 oddając Ci swoją wolę, by stała się Twoją wolą.

Wierzę w Twoją Moc, Inteligencję i Miłość, które stworzyły Plan i Prawa

dla wszelkiego Istnienia.

Moje serce to wie, że Prawem nadrzędnym jest Miłość

i ona jest spoiwem Wszystkiego ze Wszystkim,

co istnieje w ponadczasowej i nieskończonej przestrzeni wszelkich bytów.

Proszę Cię, aby Twoje Światło przenikało mnie na wszystkich poziomach.

Ponieważ Tobie chcę służyć, Ojcze/Matko.

Proszę Cię, bym mogła oświetlać drogę tym, którzy jeszcze błądzą

W ciemności lub oczy im zakrywa mgła zwątpienia.

Niechaj Twoja Miłość przeniknie moje serce,

Przepoi je współczuciem i odwagą, bym stała się ucieleśnieniem

Twojej Prawdy i zrealizowała cel mojego istnienia, jaki wybrałam dla tej strefy i tego czasu.

Uczyń mój umysł jasnym, a serce – kochającym i mądrym.

Spełnij, proszę, moją najgorętszą prośbę i odbierz ode mnie wszystko, co nie jest Miłością,

co nie jest Tobą, Ojcze/Matko.

Tak się już dzieje! Amen


BIEDNE DZIECI...

Autor zdjęcia: Matus Zajac


Zdarza się, że w życiu prześladują nas pewne tematy, które mają znaczenie symboliczne, ponieważ wiążąsię z pewnymi zaszłościami. Dla jednych może to być np. motyw kobiety fatalnej, dla innych – motyw ciągłych, większych i mniejszych wypadków, dla jeszcze innych – ciągłe przeprowadzki itp.

Mój temat nosi nazwę „BIEDNE DZIECI”. W ten sposób, jako kilkuletnia dziewczynka, określałam dzieci z rodzin cierpiących ubóstwo. Wychowywałam się we względnym dobrobycie, chociaż w rodzinie z wyzwaniami, nie chodziłam do przedszkola i nawet nie pamiętam, żebym w dzieciństwie stykała się z dziećmi żyjącymi w nędzy albo słyszała o nich.

A jednak stale nudziłam: Mamusiu, weźmy sobie jakieś biedne dziecko! Doszło do tego, że kiedy w jakiś wtorek po Świętach Wielkanocnych obudziłam się i zobaczyłam uprzątnięte akcesoria świąteczne, zawołałam: Mama, biedne dzieci były tu i posprzątały! Miałam nadzieję, że teraz decyzja o przyjęciu ich do naszego domu jest już drobiazgiem. Ale mama (zmęczona tym sprzątaniem) westchnęła i dziwnym, głuchym głosem powiedziała: Tak, biedne dzieci! Po czym zapadło milczenie. Biedula, w dzieciństwie ubóstwa co prawda nie zaznała, ale za to wiele poniewierki, upokorzeń i braku miłości! Takie biedne dziecko!

Potem, gdy już byłam dorosła, marzyłam o stworzeniu rodzinnego domu dla sierot. Nie wyszło! Nawet nie było na to szansy.

Minęły lata, przez moje życie kilka razy przetoczył się buldożer, zrównując do zera wszystko, co miało dla mnie jakąś wartość.

W końcu wrócił do mnie temat przewodni, zasygnalizowany w bardzo subtelny sposób: Stałam na chodniku, na przystanku dla wsiadających, przy krańcówce tramwaju. Odeszłam nieco dalej, by pogrzać się w jesiennym słonku i patrzyłam na asfaltową drogę, która przebiegała obok szyn.

W pewnym momencie zza skrzyżowania wyłoniło się maleńkie dziecko! Taki berbeć, może cztero- lub pięcioletni maszerował samym środkiem szosy. Szedł zadziwiająco śmiało, pewnie, pod chmurnym, ogromnym niebem. Spojrzałam i aż coś we mnie zrobiło stop-klatkę:„Taki wielki, groźny świat i takie małe, drobne dziecko, samo, przecież ono nawet nie wie, jakie niebezpieczeństwa mu grożą”. Po chwili przyszło przelotne odczucie, że ten chłopczyk jest w jakiś irracjonalny sposób bezpieczny, jest tu„u siebie” i o tym wie. Potem małe nóżki skręciły w bok. Gdzie? A do knajpy, do tatusia, bo się dziecko stęskniło!

Tak się składa że mieszkam z mężem w dużym mieście, ale (wstydliwie się do tego przyznaję), w strefie tzw. patologii społecznej albo w „enklawie biedy”. Kiedyś było to zwykłe przedmieście, gdzie mieszkali ludzie spokojni, pracujący w pobliskich fabrykach, a tzw. lumpenproletariat miał wyznaczone granice terytorialne i społeczne i jak się to mówi, znał swoje miejsce.

Teraz nie ma już mowy o żadnej formie proletariatu, a demokracja wyrównała wszystko. Szkoda tylko, że w dół! Zbiedniało to przedmieście, zniknęli robotnicy i gospodynie domowe, pojawili się ludzie krzykliwi i otrąbiający poranki butelkami, a z czasem – puszkami z piwkiem.

Widok dziecka idącego do tatusia, który od kilku godzin zalewa się w miejscowej mordowni, nie budzi już niczyjego zdziwienia. Dziecko bawiące się przy torach tramwajowych, bez żadnej opieki? Norma! Gromadka szkrabów kłębiąca się w kontenerze na śmieci? (Pani wskoczy do nas, będzie cieplej!)

Kilkuletni maluch, kiedy zwróci mu się uwagę, żeby np. nie zrywał kwiatków w naszym ogródku, odpowie taką wiąchą, że uszy zwiędną, a jeszcze, kiedy już wejdziemy do mieszkania, napluje nam na wycieraczkę i powie,że to nie on, oczywiście!

Dziesięciolatek, który nie chodzi do szkoły, bo mamusi nie chciało się wstawać i przygotować go do wyjścia nie budzi zdziwienia sąsiadek. Mama ma przecież kaca i musi odespać. A dzieciak (inteligentny zresztą) w końcu wylądował w szkole specjalnej, „bo głowy do nauki nie ma”.

Mamuśki zwracające się do swoich pociech w taki sposób, że cytując ich wypowiedzi cenzuralnie można wymienić tylko imię i „ty...” zawsze mnie bulwersowały i nie dostanę znieczulicy nawet za kilka lat, gdy usłyszę,jak wydzierają się na podwórku.

Po długim dniu, pełnym wysiadywania w gronie sąsiadek na podwórku, spijania kolejnych piwek i pokrzykiwania na dzieci, w końcu zapada wieczór. Pora zwoływać pociechy do domów, Pora na wieczorne lanie za dzienne wybryki, kolejne serie wulgarności, ryki mocno podpitych tatusiów i „wujków”.

W nocy nierzadko przewalają się przez podwórko i schody„grupy rozrachunkowe”, drzwi trzeszczą pod naporem tłukących się panów, bywa,że mąż przykładnie karci żonę na oczach przerażonych dzieci. Potem, dziatki w miarę jak rosną, przyzwyczajają się... Synowie i córki mają gotowy instruktażpostępowania – w dzień i w nocy.

Często wzdrygam się na to towarzystwo, w pobliżu którego przyszło mi żyć. Zastanawiam się wtedy, czemuż to ja, taka dążąca do rozwoju i spokojna osoba, przebywam w towarzystwie ludzi, których zachowanie razi mnie swoją wulgarnością, prowadzących życie, jakie w moich oczach wydaje sięprostackie, ordynarne i pasożytnicze.

BIEDNE DZIECI przychodzą na świat dla zasiłków i zapomóg z kasy państwowej, dla alimentów, i są jednym ze sposobów na rozwiązanie problemu: z czego tu żyć, za co zapalić i wypić?

Jeśli chodzi o ten temat, strefa patologii społecznej to swoisty inkubator przedsiębiorczości, tyle że - zdegenerowanej. Nie ma tu fajerwerków pomysłowości, ot, zwykła kradzież, czasem rozbój, zbieranie puszek (to dla frajerów), opieka społeczna, darowizny, pomoc charytatywna.

Co otrzymują z tego dzieci, które są przecież „oczkiem w głowie” zatroskanych rodziców? Ano, kromkę chleba z dżemem, jakiś makaron z dżemem lub smażoną cebulą na obiad, jakaś zupę. Lody za złotówkę i paczka chipsów za kilkadziesiąt groszy mają zastąpić owoce i jarzyny, ale dla dzieciaczka są bezcenne jako wyraz miłości i dobrego humoru mamusi lub tatusia, kupujących sobie piwko. Słodycze, czasem sobie kupią, a czasem się ściągnie... Te małe rączki są bardzo „lepkie”...

Z bólem zastanawiam się, jakieżycie szykuje się tym dzieciom. Nie mają szans na inne życie. Źle się uczą, bo nie mają warunków i są niedożywione, niekorzystnie wyróżniają się na tle rówieśników w szkole. Są podobne do swoich rodziców, no cóż, geny... A do tego smutna spuścizna, przechodząca z jednego pokolenia na drugie – bez nadziei na zmianę, chyba że za zmianę uznamy stałe powiększanie się rozmiarów tego zjawiska. BIEDNE DZIECI! Mamy i córki, ojcowie i synowie. Wzorce przekazywane od niewielu co prawda pokoleń, ale za to jakże skutecznie.

Ten berbeć, którego widziałam szesnaście lat temu, siedzi już w więzieniu. Od dziesiątego roku życia celował w chuligańskich wybrykach, potem zgwałcił, pobił, okradł, podpalił (nie wszystko na raz i nie wszystko sam, rzecz jasna). Wychowująca go babcia uważa, że to biedne dziecko, przyczepili się do niego, bo ktoś go „zakablował”. BIEDNE DZIECI! Dzieci, przed którymi trzeba się bronić, dzieci, które mają coraz większe roszczenia. Instynkt przeżycia dominuje nad wszystkim, a ci ludzie nie znają innych sposobów na przetrwanie i nie mają skrupułów. Wyrwą się stąd tylko nieliczni, najsilniejsi. Reszta będzie wołać, skarżyć się, wydeptywać, kombinować, wyłudzać, kraść itd. I będzie coraz więcej tych BIEDNYCH DZIECI, których nikt nie chce przytulić.

Zastanawiałam się często, jak długo można udawać, że nie ma problemu. Jak długo jedyną odpowiedzią na wołania i roszczenia z ENKLAWY BIEDY może być pomoc społeczna i różnego rodzaju akcje esemesowe, których ubocznym skutkiem jest to, że do organizmów rodziców i opiekunów trafia więcej elementu baśniowego, jakby to powiedział Himilsbach. Czy nie ma innych rozwiązań niż zapychanie tego worka bez dna?

Większość rodziców z naszej okolicy ma kuratorów sądowych. Pani kurator przyjeżdża zapowiedziana, więc dzieci są umyte, oprane, w mieszkaniu jest czysto, a trzeźwa mamusia całuje łepeczki i wyraża swoją miłość oraz troskę o ich przyszłość. Temat na ckliwy obrazeczek!

Rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej. Zastanawiam się, czy ci rodzice są winni? Czy mamy prawo nimi gardzić z powodu ich poziomu i trybu życia?
Nie! No bo jak to możliwe, żeby matka, która sama w dzieciństwie dostawała od rodziców „w mordę” za nieposłuszeństwo, odnalazła w sobie spokój i łagodnie wytłumaczyła dziecku, że źle postępuje? I skąd ona ma wiedzieć, że to dziecko źle postępuje i nauczyć je norm społecznych, skoro widziała i widzi, że całe jej otoczenie odlat kieruje się tymi samymi, aspołecznymi zasadami?

BIEDNE DZIECI. Biedne, bo ci, którzy mogliby poszukać innych rozwiązań, udają, że nie ma problemu albo odwołują się do wyższych instancji.

A BIEDNE DZIECI rosną... i może w przyszłości będziemy musieli się przed nimi bronić.

Wraz z nimi rosną nasze wyrzuty sumienia zagłuszane akcjami charytatywnymi i workami z niepotrzebną już odzieżą wrzucanymi do puszek „PCK”.

Gdzie tkwi błąd? W nieprawidłowych założeniach polityki socjalnej? W braku zainteresowania dla potrzeb wszystkich grup społecznych? W znieczuleniu?

Brak woli społecznej, brak woli prawnej, brak woli politycznej, by rozwiązać ten wstydliwy problem - czy po prostu - brak SERCA?



Usiądź na chwilę w milczeniu, weź parę głębokich oddechów i przypomnij sobie prawdę tak prostą, że aż boli: Zarówno Ja, jak i Oni jesteśmy dziećmi Jednego Boga. Zarówno Ja, jak i Oni zeszliśmy tu, na Ziemię dla pewnych doświadczeń.

Sami widzimy, że sytuacja pogarsza się z pokolenia na pokolenie i rozwiązania socjalne nic tu nie mają do rzeczy.


Gdzieś po drodze zatracił się szacunek dla drugiego Człowieka. Kiedyś, już bardzo dawno, zniknęła tolerancja. Nie wiadomo kiedy z serc ludzkich uciekły współczucie i życzliwość. Już od dawna rzadkością są związki, w których oboje partnerów darzy się nie tylko miłością,. ale i wzajemnym szacunkiem, a dzieci - miłością i pełną mądrej troski i dbałości uwagą.

Spytaj serca, czy ono czuje, że to nie tak powinno być. Bo skoro ten problem narasta, właśnie teraz, w tych trudnych czasach Transformacji, przyszedł czas na uzdrowienie tej sytuacji.

Te dzieci przyszły na świat jako niewinne dusze. I nadal są niewinne, choć już skażone toksyczną miłością Rodziców, którzy sami byli identyczni i nic nowego nie wnieśli, bo przecież nie mogli, do wychowania swoich pociech.

Kiedyś zarekwirowałam piłkę w którą grali chłopcy na naszym podwórku, a ponieważ szyby od tego cierpią, musiałam zareagować, informując ich, że piłkę oddam mamie.

Przychodzili trzy razy, usiłując tę piłkę wycyganić. Kiedy Darek (imię zmienione) prosił o tę piłkę i uśmiechnął się do mnie, w sieni zrobiło się jasno od jego uśmiechu. To był piękny, czysty uśmiech małego Anioła... Dosłownie zamurowało mnie, skąd u takiego zaniedbanego dziecka taki uśmiech... I takie smutne, mądre oczy...

Nie musisz zmieniać ich świata, nie musisz interweniować, nie musisz zmieniać ich samych, Oni są doskonali jako dusze, jako dzieci Boga. Wypełniają swoją rolę, wzięły bowiem na siebie bardzo niewdzięczne zadanie.
Ten świat, świat nierównego podziału Boskich zasobów, nierównego obdarzania miłością i uwagą, świat tych lepszych i tych gorszych już się kończy, jak ten "popiół i zamęt, co ginie w zgiełku na dnie" - jak pisał Norwid, by dać miejsce "gwiaździstemu diamentowi, wiecznego szczęścia zaraniu" - światowi Nowej Ery, gdzie nikt nie będziej chodził głodny i zmarznięty, gdzie żadne maleńkie rączki nie będą nadaremno szukać w powietrzu ciepłego dotyku Mamusi, gdzie każde serce będzie szczęśliwe i hojne, a wszyscy będziemy tym, kim naprawdę jesteśmy - Świetlistymi, pełnymi miłości Istotami przebywającymi w radości i szczęściu na przepięknej gwieździe - Gai.
Tęsknisz za tym światem? Widzisz już w marzeniach, jak te małe aniołki radośnie baraszkują w ukwieconych ogrodach Nowej Ziemi, widzisz ich cudownych, kochających Rodziców o uśmiechach promieniejących miłością?

Ten świat jest już blisko i współtworzymy go my, z dnia na dzień, na razie swoją pracą nad sobą, lecz ten czas, kiedy sami będziemy ustalać i wdrażać na tej planecie prawa podyktowane przez Miłość, jest już bardzo bliski.

Chcesz jednak coś zrobić już teraz?
Jeśli czujesz, że powinieneś coś zrobić, po prostu zauważaj ich istnienie, zaakceptuj je takimi, jakimi są, przyjmij do serca te myśli i wysyłaj tym umorusanym buziakom MIŁOŚĆ...  MIŁOŚĆ .... MIŁOŚĆ ... To NA RAZIE wszystko.

Anna Bogusz-Dobrowolska











Tu Lord Ashtar zawiadujący częścią galaktycznej floty Waszych sprzymierzeńców.

Witajcie, Ziemianie. Jestem szczęśliwy, mogąc wraz z Wami uczestniczyć w tych przełomowych wydarzeniach końca Starego Czasu.

Jestem zbudowany Waszą postawą: znaczna część Was – przebudzone dusze – odpowiedziała pozytywnie na nasze obwieszczenie dotyczące ostatecznego rozprawienia się z siłami Ciemnych. Wasza reakcja utwierdziła nas w przeświadczeniu, że przebieg wydarzeńnie napotka oporu bądź większych wątpliwości z Waszej strony.

Powtórzę to, co powiedział mój towarzysz – SaLuSa: Macie prawo do usunięcia tych, którzy skutecznie zablokowali Wasz rozwój przez wiele tysiącleci. Co prawda, było to ustalone jako scenariusz Waszej ewolucji duchowej, jednakże przyjmijcie do wiadomości, że to obecne rozwiązanie i sposób, w jaki ono się dokonuje na Waszych oczach, również znalazło się w tym scenariuszu.

Jaka jest Wasza rola w tych wydarzeniach i na czym ona ma polegać?

Przede wszystkim – wyciszcie swoje emocje. Wielu z Was – wspaniałe dusze, zapanowało już nad świadomością doznawanych krzywd i naturalną w 3. wymiarze skłonnością do wzięcia odwetu bądź bycia jegoświadkiem. Są także pośród Was tacy, którzy uważają, że nie muszą nic robić. I jest to na pewien sposób słuszne. Postawa nieangażowania się jest jedynąpostawą, którą powinniście przejawić, aby nie utracić swojego cennego dorobku duchowego, który tak pięknie i w tak ogromnym/imponującym tempie pomnożyliście w ciągu ostatnich miesięcy.

Przyjmijcie założenie, że obecnymi wydarzeniami kierują Wyższe Prawa Stwórcy i nie angażujcie się w doniesienia medialne, które za niedługi czas zaczną do Was docierać i z czasem staną się coraz śmielsze i bardziej szczegółowe. Jednakże, zanim one się pojawią, możecie nie raz być czytelnikami „złych wiadomości”, co może sprawić, że niektórzy z Was zwątpią w prawdziwość tego, co rzekomo ma miejsce. Wiedzcie, że są to ostatnie drgawki kolosa, który chce Was przytłoczyćprzy pomocy części jeszcze ciągle służalczych bądź niezdecydowanych mediów. Jednakże zagrożenia te nie mogą sięzrealizować, a jeśli podjęte zostaną jakieś kroki w tym kierunku, zostaną one skutecznie udaremnione.

Zachowajcie więc spokój, nasi drodzy towarzysze, czytajcie doniesienia, ale bądźcie spokojni o wynik.

Postarajcie sięw tych dniach, kiedy wszystkie siły Nieba są skierowane na Waszą Planetę, kiedy Wasze Słońce wysyła Jej i Wam całe pakiety wyjątkowo wzmacniającej i specyficznie oddziałującej na Wasze DNA energii, abyście w spokoju po prostuładowali swoje baterie, a będziecie zaskoczeni rezultatami!

Pielęgnujcie w sobie to uczucie, jakie poprzedza wybuch czystej, niewinnej radości. Takiej radości, jaką przejawiają dzieci, gdy czekająna prezenty świąteczne lub tort urodzinowy ze świeczkami oraz na pojawienie sięgości.

Niech Wasze oczekiwanie nie przejawia cech niecierpliwości: nie następujcie więc wydarzeniom na pięty i nie skrobcie im marchewek (uśmiech), nawet powstrzymajcie się od dopytywania o szczegóły aresztowań, które Was interesują, aby nie poruszać delikatnej pajęczyny Ego.

Zaufajcie, na Waszych oczach rozgrywa się to, co powinno się wydarzyć. Oczywiście, zasługujecie na rzetelną i rzeczowąinformację, lecz chodzi o to, by nie budziła ona w Was oddźwięku tej satysfakcji, która zwana jest u Was wstydliwą radością.

Mam w sobie przekonanie, że skoro zrobiliście tak wiele w swoich doświadczeniach rozwoju, przejawicie w tych okolicznościach wspaniałomyślność i szlachetność Waszej Boskiej natury, a także wszechogarniającą miłość.

... Anna mieszka w Polsce, czuję jej nieme pytanie: Co z Polską?

(Cieszę się,Anno, że już podniosłaś się po ostatnich atakach i znowu możesz pracować, nawet bardzo intensywnie, za co Ci bardzo dziękujemy.)

......................

Przez Wasz kraj musi przejść burza i zmieść wszystko, co jest uwikłane w służbę dla Ciemnych. Fakt ten dotyczy większości krajów świata, jeśli nie wszystkich. Bądźcie jednak spokojni, niech Was to nie trwoży i nie rozprasza. Wszystko jest zaplanowane i chociaż może będziecie czuli się zszokowani wiadomościami typu: Who is Who?, kiedy do Was dotrą, zapewniamy Was, że te rewolucyjne zmiany, jakie zajdą we wszystkich sektorachżycia Polaków , staną się fundamentem pod rozwój zupełnie innego społeczeństwa -ludzi nieobarczonych udręką walki o przetrwanie, zmaganiami polityków, korupcjąw najbardziej strategicznych organach rządowych i administracyjnych. Po nieuniknionym okresie chaosu i gwałtownych zmian staną się Polacy narodem w niczym nie różniącym się od innych, szczęśliwych nacji Złotej Ery.

A.: Czy będzie nadal istniał podział na kraje oraz unie?

L. A. Jeśli będą unie, to na zupełnie nowych zasadach, powtórzę tutaj to, co było jużpowiedziane: Wasza – ziemska Transformacja jest ewenementem w skali galaktycznej i dlatego na ścieżkach czasowych widzimy wiele możliwości. Podziałterytorialny może być zachowany (z pewnymi zmianami związanymi z przemieszczaniem się ludności na skutek gwałtownych zjawisk przyrody na Waszej planecie), chociaż istnieje taka możliwość, że z czasem ludzkość będzie mówiła jednym językiem, a jeszcze później, po Waszym Wzniesieniu – Wasza łączność będzie polegała na kontakcie telepatycznym.

A: A co z mieszkańcami wnętrza Ziemi?

L. A.: Wyjdąoni na powierzchnię prawie synchronicznie z naszym Ujawnieniem (uśmiech). No cóż, będziecie mieli gości a z tym liczba Waszych domowników powiększy sięznacznie. Traktujcie ich jak swoich – to jest Wasza ziemska Rodzina. Są jeszcze pewne szczegóły dotyczące niektórych ras mieszkańców wnętrza Ziemi, o których nie chciałbym teraz mówić, ale powrócę do tego tematu niedługo.

Teraz zaś, na pożegnanie, jeśli mogę Wam coś doradzić, powiem tak:

Szykujcie się na Święta! Posprzątajcie Dom (w całym tego słowa znaczeniu).

Uśmiechajcie się często, również do siebie.

Snujcie plany i obrazy szczęśliwego życia i spełnionych marzeń.

Przejawiajcie czyste, wspaniałomyślne i szlachetne uczucia, ponieważ w gruncie rzeczy WY JUŻ JESTEŚCIE BOGAMI, KTÓRZY STĄPAJĄ PO TRAWACH RAJSKICH OGRODÓW.

Niech Wasze duchowe oczy dostrzegają to, co piękne.

I przede wszystkim: Miejcie i pielęgnujcie w sercach miłość do wszystkich i do wszystkiego.

Po prostu: Bądźcie Tymi, którymi naprawdę jesteście.

A ja dziękuję Wam za to.

Wasz – Lord Ashtar.

Dziękuje, Lordzie Ashtar.

Do usłyszenia?

Do usłyszenia (uśmiech).

Przekazywała: Anna Bogusz-Dobrowolska














Jak to jest z tą miłością?... Wielu z nas bada swoje serce w odpowiedzi na wydarzenia i często stwierdza ze smutkiem lub rozczarowaniem, że ma w sobie tej miłości za mało, okazuje jej za mało i że musi coś zrobić, żeby mieć jej więcej, żeby ją w sobie rozpoznać, rozniecić i chcieć świadczyć ją światu.
Sama kiedyś borykałam się z tą kwestią... Dzisiaj wiem, że jedynym, co powinnam zrobić jest pozbycie się takich myśli.
Kiedyś w medytacji przyszły do mnie te słowa:
"Zanurz się w swoim wnętrzu. Tam, w samym środku ciebie, w swoim sercu jesteś prawdziwą, wiekuistą, kochającą bezgranicznie Istotą świadomą siebie jako cząstki Mnie, która z Miłości się wyłoniła, żyje, porusza się i oddycha w oddechu mojej Miłości. Tylko pamiętaj o tym i tym żyj!"
Namaste, Piękne, Świetliste Istoty.



JAK ISKRY Z PŁOMIENIA....










Było to na początku mojej, nazwijmy to, kariery duchowej, kiedy stawiałam pierwsze, ale za to bardzo szybkie kroki w praktyce jednej ze ścieżek jogi. Miałam to nieszczęście, że dzięki intensywnym medytacjom, powtarzaniu mantry oraz innym praktykom, „poszłam szybko w ducha”. Stanowczo za szybko! Moje trzecie oko otwierało się coraz szerzej, co wywoływało nieprzyjemne doznania fizyczne, ale za tym szły „sidhi”, czyli moce, których osiągnięcie nie było moim zamiarem, ale przyjęłam je z radościąjako zasłużony dar i efekt moich wysiłków. To zadziwiające, że oprócz wizji, chwil jasnowidzenia, ogromnej wrażliwości na energie i umiejętności działania pozytywnym myśleniem, pojawiła się niesłychana przenikliwość. To było coś niesamowitego, patrzyło się na człowieka i wiedziało o nim dosłownie wszystko i to w jednym ułamku sekundy. Zasadą, której należało przestrzegać, było powstrzymywanie się od wszelkich komentarzy, ocen, a już na pewno, od dzielenia się z innymi swoimi spostrzeżeniami. Jednak każdy kij ma dwa końce. W moim przypadku to powiedzenie sprawdziło się bardzo szybko. Widziałam i czułam o wiele „za dużo” i nie były to budujące spostrzeżenia pomimo moich usiłowań, by utrzymać się w stanie pozytywnego myślenia i postrzegania. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że skoro to widzę, mam to w sobie...

Któregoś dnia nasza grupa udała się wraz z przywódczynią do Warszawy, gdzie miało się odbyć jakieś ogólnopolskie spotkanie. Zebraliśmy się w liczbie kilkudziesięciu osób w dużym mieszkaniu, gdzieś na Woli. Siedzieliśmy w rzędach na podłodze w salonie, wszyscy ubrani na biało, naprzeciw stojącej pod rozłożystą palmą ogromnej kanapy, na której zasiadła prowadząca wraz z naszą przywódczynią. Obie były w białych sari, długowłose, uśmiechnięte. Było w tym uśmiechu coś,co zupełnie mi nie pasowało. Zaczęłam kręcić się na swojej poduszce. Czułam, jak po bokach policzków smagają mnie jakieś płomieniste strzałki. Po chwili zorientowałam się, że są to strumienie energii z oczu tych, którzy siedzieli za mną. Czyżby i oni byli niemile podekscytowani? –myślałam, czując, jak z każdą chwilą narasta we mnie irytacja – zjawisko niedopuszczalne w tych praktykach. W czasie medytacji w ogóle nie mogłam się skupić: czułam jakiś fałsz dookoła siebie, widziałam mydlane uśmiechy prowadzących i spostrzegłam, że obie są zmęczone i znudzone! W pewnym momencie zapragnęłam wyjść z tej sali, wyjść z tego czegoś, co zaczynało mnie oblepiać. Nie miałam ochoty udawać, że jest mi dobrze w tym gronie, że czuję się szczęśliwa... Już się podnosiłam, gdy prowadząca dała znak, by zakończyć medytację, zostałam więc, postanawiając, że wyjdę zaraz po tym jak prowadząca, zgodnie ze zwyczajem, obdaruje każdego z obecnych spojrzeniem z przekazem boskiej świadomości, po czym zwykle następowało wręczenie jakiegośsłodkiego przysmaku. Czekałam na swojąkolejkę, snując jadowite myśli w rodzaju: Co ty myślisz, że jak mi w oczy spojrzysz, stanie się cud? Jaki cud?! To wszystko to jedna wielka lipa! Jak wy obie wyglądacie pod tą palmą! Ha! Ha! Ha! Cyrk! W co ja się wrobiłam? Cyrk! Zaraz wracam do domu!

Przyszła moja kolej, poderwałam się i szłam kąśliwie uśmiechnięta, zbuntowana przeciwko „bogu tej jogi”, przeciwko wszelkim prawdom, które wtłaczano mi pracowicie do głowy. Szłam, czując, że jestem tak „brudna”, że prowadzącą chyba odrzuci ode mnie na trzy metry. Stanęłam naprzeciw tej wysokiej kobiety, zadziornie uniosłam głowę,by z przekorą i ironią zajrzeć jej w oczy.

I wtedy stało się coś, czego nigdy nie zapomnę: poczułam delikatne, ale stanowcze szarpnięcie. „Coś” wyrwało mnie w górę. Byłam teraz maleńką, gorącą i roziskrzoną drobinką światła i z zawrotną szybkością leciałam przed siebie ku Czemuś, ku Komuś, Kogo odbierałam jako otwierającego szeroko ramiona, by mnie przytulić, ogarnąć sobą. Zbliżałam się ku Niemu, jak ściągana gigantycznym magnesem, z jakąś ogromną tęsknotą pomieszaną z niesłychaną radością, z nieopisanym uczuciem miłości. Było to tak, jakby się ogromnie do kogoś tęskniło, tak do łez, a jednocześnie odczuwało niesamowitą radość, jak wtedy gdy wpada się w ramiona kogoś, kogo bardzo się kocha i kto nas bardzo kocha! Słowa są tu bardzo ubogie! Ten Ktoś jakby zamknął mnie w swoich ramionach i wtedy stałam się jednym z Nim, stopiłam się z Nim w jedno. Było tam wszystko: ekstatyczna radość, jakiej nigdy dotąd nie odczuwałam, śmiech, który wypełniał przestrzeń dookoła, nieznane mi jeszcze doznanie szczęścia, a nade wszystko gorąca, przelewająca się falami miłość, miłość, która była również wiedzą, wiedzą wszystkiego, opieką, czujnością, uwagą, troską, porażającym pięknem. Nie było żadnych pytań, nawet żadnego okrzyku: Ach, ja już rozumiem! - chociaż zrozumiałam wtedy wszystko, w tej jednej chwili. Nie było żadnego: On i ja! Była tylko Jedność i Jestność, która jest wszystkim i z której wychodzi wszystko. Nie umiem tego inaczej nazwać.

To, co opisałam, wydarzyło się dosłownie w ułamku sekundy, ale by rozpatrzyć to w sobie, potrzebuję co najmniej kilku minut.

Kiedy ocknęłam się,prowadząca podtrzymywała moje osuwające się ciało. Wróciłam na miejsce cichutka i promienna. Siedziałam oszołomiona, czując, że moje ciało fizyczne nie jest w stanie pomieścić w sobie tego szczęścia. Uszczęśliwiony duch tańczył szalony taniec radości, co wyraziło się salwami radosnego śmiechu po wyjściu z budynku.

Zostałam obdarowana bezcennym skarbem na dalszą, niełatwą drogę życia. Wędrowałam po różnychścieżkach rozwoju duchowego w nadziei na ponowne odnalezienie w sobie tej chwili, którą przeżyłam wtedy. Czasami, w głębokiej medytacji, wydawało mi się, że podchodzę w pełnej radosnego lęku ciszy do tego jedynego w swoim rodzaju doznania. Jeszcze nie raz kończyłam medytację prawie nieżywa ze szczęścia, lecz tamto doświadczenie nie powtórzyło się już nigdy.

Czytałam różne mądre księgi, pisma nazywane świętymi, które zawierać miały jedną, jedyną prawdę dla całego świata, rozmyślałam, rozwijałam się i jak ufam, robię to dotąd, ale ciągle towarzyszy mi silne przekonanie, że to wszystko, co robię, jest ZAMIAST. Zamiast tego stanu, który na tak krótko stał się moim udziałem, a który jest moim WŁAŚCIWYM NATURALNYM STANEM, DO KTÓREGO MAM NIEZBYWALNE PRAWO. Dlatego ciągle towarzyszy mi przeświadczenie, że zbędne są wszelkie dociekania, spekulacje na temat istoty Boga, na temat natury Wszechrzeczy. Wiem, że jedyną Prawdą jest TA CHWILA, którąwtedy przeżyłam w zwyczajnym wielkomiejskim mieszkaniu.
Dla odkrycia tej PRAWDY wyruszyliśmy z łona MATKI w swoją wielowcieleniową podróż po drogach i pozornych bezdrożach KREACJI. Ta chwila, o której nigdy nie zapomnę, w końcu się urzeczywistni, by stać się rzeczywistością dla nas wszystkich, kiedy każdy z nas, jak Syn Marnotrawny powróci w kochające ramiona OJCA. Wtedy ponownie wszystko stanie się pełnym miłości przytuleniem do serca Rodzica, które trwać będzie W WIEKUISTYM TERAZ.

Ta prawda pozostaje dla mnie niezmienna: JESTEŚMY KOCHANI, BARDZO KOCHANI I TO PRZEOGROMNĄ,NIEZMIERZONĄ I ABSOLUTNIE BEZWARUNKOWĄ MIŁOŚCIĄ. I jeszcze jedno: JESTEŚMY Z NIEGO, ON JEST W NAS A MY JESTEŚMY W NIM. Cała nasza praca polega na tym, by po prostu w to uwierzyć i BYĆ...

Czego gorąco życzęwszystkim Wam, spadkobiercom Boskiego dziedzictwa, których dusze przez wieki niosą w sobie Światło Boże...

28. 12. 2011r.

Przeredagowane 15 czerwca 2012 r.




















PRZYBYSZAMI TU JESTEŚMY....



Dziesięć lat temu studiowałam w Studium Terapii Zajęciowej. Trochę niezwykły jest ten mój „pakiet edukacyjny”: filologia polska i terapia zajęciowa, że nie wspomnę o wielu kursach i warsztatach z przeróżnych dziedzin wiedzy. Był to czas, gdy bardzo chciałam zdobyć i pogłębić swoją wiedzę z zakresu terapii naturalnej. Dyplom Studium miał mi otworzyć drogę do formalnie potwierdzonej możliwości wykonywania zawodu terapeuty.


Kiedy przyswoiliśmy większość wiedzy teoretycznej, przyszedł czas na praktyki. Od razu rzucono naszą kilkuosobową grupkę do placówek, gdzie przebywały dzieci z najcięższymi upośledzeniami, czyli, jak to się mówi, poszliśmy na głęboką wodę.

Było to bardzo trudne wyzwanie, ponieważ widok tak wielu kalekich, powykręcanych ciał, bezwładnych lub kiwających się czy miotających na oślep był przejmujący, nawet dla kogoś,kto był już teoretycznie przygotowany na takie wrażenia. Do tego dochodził przejmujący zapach moczu, czasem kału (wszystkie dzieci, nawet te starsze nosiły pampersy) i różne odgłosy, nie przypominające ludzkiej mowy, które wydawały te istoty.

Jako praktykanci musieliśmy robić to wszystko, co robili etatowi pracownicy, oprócz przewijania, mycia i ubierania. Mówiąc krótko naszym zadaniem było pobudzanie czynności szarych komórek mózgowych naszych tymczasowych podopiecznych. Staraliśmy się, by dzieci były stale zajęte obserwowaniem, słuchaniem, wykonywaniem ruchów. Kiedy np. rysowały, często polegało to na tym,że trzymało się je za rączkę z włożoną w nią kredką i w przypadku niedowładu spastycznego delikatnie pokonywało opór, a przy niedowładzie wiotkim – mocno trzymało bezwładną dłoń i przedramię, by wieść ją nad kartonem. Zabawialiśmy dzieci dzwonkami, grą na instrumentach, śpiewem, tańcem, powtarzaniem wierszyków. Dzieci siedzące na wózkach woziło się na spacer po korytarzach ośrodka, śpiewając im, pokazując po drodze kwiaty, różne przedmioty, muskając rączki i buzię różnymi przedmiotami tak, aby dostarczyć jak najwięcej bodźców sensorycznych.

Kiedy na buzi niewidomego chłopca ukazywał się uśmiech, wiedziałam, że coś do niego dociera, że czuje, słyszy... Czasem nagrodą za naszą pracębył radosny śmiech, przytulenie się, dobrze wykonane ćwiczenie, ale zdarzał siętakże nagły, przeraźliwy, spazmatyczny krzyk, wycie, ryk, zadawane na oślep ciosy albo następnego dnia okazywało się, że wszystkie ćwiczenia trzeba wykonywać od początku...

Pracując z tymi dziećmi nie jeden raz zadawałam sobie pytanie: Czy one mogą być szczęśliwe? Szukałam tej odpowiedzi w ich roześmianych buziach, objawach czułości i wdzięczności, radosnym machaniu rękami i nogami. Myślałam czasem: Przecież skoro one mają ograniczoną świadomość, ich potrzeby są niewielkie i łatwo je zaspokoić. Tak, niby łatwo, ale jaką tragedią było upuszczenie piłki przez małą Kasię, kiedy w pobliżu nie było nikogo, kto mógłby ją jej podać. Jak głośno płakał mały Darek *), gdy wychodząc, zapomniałam się z nim pożegnać. Z kolei taki Władek, już siedemnastoletni: Całe życie z ciałem wygiętym w łuk, jak przy tężcu, opartym na stopach i na potylicy, świat ogląda „do góry nogami”. A ile w nim było chęci żartowania, śmiechu! Ciągle się z nami przekomarzał, chociażczasami trudno nam było zrozumieć jego mowę. A więc wszystko jest takie samo jak u „nas” –myślałam. Każdy ma swoją skalę smutku i radości...

Dręczyło mnie pytanie: Co takiego zrobiły te dusze w poprzednich wcieleniach, że teraz tak cierpią? I zaraz potem karciłam się za te myśli. Jeszcze wtedy nie dotarło do mnie, że one po prostu wybrały sobie takie a nie inne życie dla samego doświadczania takiego właśnie życia, a zrobiły to dobrowolnie, przez nikogo i przez nic nie zmuszane. Celem nadrzędnym było dostarczenie określonych doświadczeń nam, duszom, które pojawiły się w ich zasięgu.

Nie przypuszczałam, że odpowiedź na moje rozważania otrzymam w tamtym właśnie miejscu i szybciej, niżsię spodziewałam: Pewnego dnia opiekunki zdecydowały, że „dorośliśmy” do karmienia podopiecznych. Każdy z nas wiózł do jadalni na wózku dziecko, którym się opiekował. Mnie przypadła w tym czasie trzynastoletnia Ania. Ciężko spoczywała na wózku, ruchy miała bardzo powolne, mowę niewyraźną, oczy bezbarwne i mętne, wodzące dookoła bez zrozumienia. Nie bardzo orientowała się w tym, co się dzieje dookoła, ale na szczęście była dość komunikatywna i o wszystko pytała. Przed posiłkiem poinformowano mnie, że Ania ma kłopoty z żołądkiem i musi długo żuć pokarm, więc lepiej jej nie poganiać.

Cierpliwie niosłam do jej ust łyżkę za łyżką, gdy nagle Ania przerwała jedzenie, popatrzyła na mnie i powiedziała:

A tamta ciocia (miała na myśli opiekunkę) zawsze się śpieszy.

Nie chcąc obgadywać z niątej osoby, powiedziałam:

Wiesz, ciocia ma dużo pracy, jeszcze musi robić wiele innych rzeczy, a ja akurat mam czas, więc jedz sobie spokojnie.

Po kilku następnych łyżkach znowu spojrzała na mnie, w jakiś szczególny sposób.

A moja mama mnie nie kocha!– stwierdziła ze smutkiem.

Co ty mówisz, zdaje ci się!

Nie! Moja mama mnie nie kocha! Nie kocha!

Zaczęłam tłumaczyć, że mamusia kocha ją, tylko nie umie jej tego pokazać, ale ona smutno powtarzała: Nie kocha! Nie kocha! Nie wiedziałam, jak ją pocieszyć. Te dzieci to jedne wielkie narządy czucia, wykrywacze emocji, one przez skórę wiedzą, co czujemy w odniesieniu do nich. Nagle usłyszałam siebie mówiącą:

Wiesz Aniu, jest taki ktoś,kto kocha cię tak bardzo, bardzo, tak najbardziej jak tylko można...

Kto?

BÓG...

W tym momencie stało sięcoś, czego nigdy nie zapomnę: Jej smutna buzia rozjaśniła się promiennym uśmiechem. Ale nie to było najważniejsze: spojrzała mi w oczy... i to było niesamowite! Patrzyły na mnie oczy przepiękne, gwiaździste, rozpromienione radością i miłością. Wokółpojaśniało, a ja czułam, że mam takie same oczy jak ona! Że jest to spotkanie dwóch dusz – czystych, radosnych, kochających... W tym krótkim momencie zrozumiałam, że my wszyscy tacy naprawdę jesteśmy: świetliści, czyści, promienni, piękni, kochający! Objęłam z miłością tę moją Siostrzyczkę...

A potem trzeba było powrócić do naszych obecnie odgrywanych ról – ja ją karmiłam, a ona rozglądała się wokół swoimi półprzytomnymi oczami. Lecz teraz wszystko wyglądało jakże inaczej...


Kiedy kilkanaście lat temu byłam w Indiach, a był to dość długi pobyt, zauważyłam, że ci „uduchowieni”Hindusi, witając kogoś, komu chcą okazać szacunek, dotykają palcami dłoni kolana lub stopy tej osoby. Kiedyśwyjaśniono mi znaczenie tego gestu: CZCZĘ BOGA, KTÓRY MIESZKA W TOBIE.

CZY ŁATWO JEST NAM POWIEDZIEĆ TE SŁOWA, CHOCIAŻBY W MYŚLACH, DO KAŻDEJ NAPOTKANEJ OSOBY... DO SWOJEGO WŁASNEGO ODBICIA W LUSTRZE?

Ludzie. Mieszkańcy Ziemi. Kreacje Stwórcy. A prościej: Dzieci Boga. Wszystkie. Bez wyjątku. Bez wykluczeń: UPOŚLEDZONE DZIECKO – PROSTYTUTKA - PIJAK – KLOSZARD –ŻEBRAK –PROFESOR UNIWERSYTETU – ŚPIEWACZKA OPEROWA – ŻOŁNIERZ – ZŁODZIEJ –BRAMKARZ LIGOWEJ DRUŻYNY – MAKLER GIEŁDOWY – OSZUST MATRYMONIALNY – WYNALAZCA–TERRORYSTA – GOSPODYNI DOMOWA – ROLNIK – POLITYK – LEKARZ – CYRKOWIEC – można te byty mnożyć w nieskończoność. Łączy je jedno – są to wybrane role, jakie odgrywamy w tym istnieniu, w tym wymiarze, na tej pięknej planecie. A w te role wpisane są doświadczenia. Nie, nie chodzi o to, że są to doświadczenia dobre lub złe lub że przechodząc przez nie okazujemy się dobrzy lub źli, zasługujemy na nagrodę bądź nie. Nie o to chodzi.

Są to doświadczenia, dzięki którym zbieramy mądrość, uzyskujemy własną skalę wartości, rozszerzamy świadomość,bogacimy się jako dusze, rozwijając i wzmacniając nasz potencjał rozwoju w drodze powrotnej do ŹRÓDŁA WSZELKICH BYTÓW.

Tu, na Gai przybyszami tylko jesteśmy, na kilkadziesiąt, kilkaset bądź wiele tysięcy wcieleń. Tak długo, aż zbierzemy wszystkie potrzebne nam doświadczenia: przyjemności, przykrości, bóle i spazmy, gorycze porażki i euforie zwycięstwa, ambicje, żądze, radości, rozczarowania, upojenia, ekstazy, zwątpienia, rozpacze, wściekłość i bezsilność, by w końcu stwierdzić: Czas już porzucić te znoszone kostiumy, zostawić te wszystkie rekwizyty. Wystarczy, pora wracać do DOMU!


*) Wszystkie imiona sązmienione.

Anna Małgorzata Bogusz-Dobrowolska

Przeredagowane 15 czerwca 2012 r.














Opowieść o dębie

Połowa lat dziewięćdziesiątych. Peryferie dużego miasta. Stare, zniszczone domy, sklepiki z ciemnawymi, rzadko zmieniającymi się wystawami, podwórka z suszącym się praniem, gromady dzieciaczków biegających po ulicach, kłótliwe kobiety i zataczający się piwosze... Wzdłuż wykoślawionych chodników biegnągłębokie rowy, które kiedyś pełniły rolę rynsztoków, a następnie zbierały nadmiar wody deszczowej.

Wystarczyło jednak oddalić się zaledwie kilkanaście metrów od ruchliwej trasy wylotowej i przejść wąską dróżką pośród młodych dąbków i brzóz, by ujrzeć, jak rozpościerają się piękne łąki, pełne bujnej, soczystej trawy przetykanej główkami kolorowych kwiatów. Niewielki, lecz głęboki staw rozbrzmiewał rechotem żab, przeskakujących po liściach lilii wodnych, które zaścielały zielonym kobiercem większą część jego powierzchni. W dali, po dwóch stronachścieżki widać było zagajniki czarodziejsko pięknych brzóz, zamknięte krzakami jeżyn i malin. W czerwcu roznosił się intensywny, słodki zapach unoszący się z krzaków czarnego bzu. Cały ten obszar zamykała z trzech stron ściana gęstego lasu, ulubionego przez sarny, które od czasu do czasu, czujnie nasłuchując, pożywiały się w zaroślach, zrywając się na każde szczeknięcie psów z pobliskiego gospodarstwa.

Taki pejzaż można było obejrzeć z niewielkiego mostku przerzuconego nad strumieniem, który wypływał ze źródełka na innych łąkach, o jakieś500 metrów dalej. Woda w strumieniu płynęła raźno i wesoło, jakby rada, że poi i orzeźwia te piękną okolicę. Płynąc tak, darzyła swoją wodą potężne korzenie ogromnego dębu, który rósł tuż przy mostku, ocieniając go nieustannie swąrozległą koroną.

Pamiętam, jak oniemiałam z podziwu, gdy ujrzałam go po raz pierwszy. Stał prosty, majestatyczny, rozpościerając potężne konary jak dobrotliwy siłacz mocarne ramiona. Kiedy stanęłam pod baldachimem jego zielonej korony, poczułam miarowo i spokojnie wibrujące fale jego energii. Były silne, lecz nie natrętne. Pozwoliłam im wejść w swoją przestrzeń. To było jak powitanie. Kiedy podnosiłam głowę, ze zdziwieniem zauważyłam, że jego gruby pień składa się z dwóch części – tak! To były dwa mocno zrośnięte ze sobą pnie.„Jak kochankowie, których nic już nie rozdzieli” – pomyślałam sobie. Tuż obok stał jeszcze jeden dąb, piękny i prosty, chociaż dużo mniejszy.

Zakochałam się w tych łąkach, w tym pięknym i silnym drzewie, które budziło we mnie taki respekt, że nigdy nie ośmieliłam sięprzytulić się do niego, by poprosić o siłę, o moc, o uzdrowienie...

Przechodząc, mijałam go, zawsze witając spojrzeniem, bo nie był to ktoś, kogo można ominąć bez powitania...

Wiedziałam o tym, że jego korzenie kilkanaście lat temu objęły i przyjęły znużone starością ciało kudłatego, czworonogiego Przyjaciela,„psa z duszą”, jak mawiał o nim mój mąż.

Często wracałam na te łąki, właściwie codziennie. Prawdęmówiąc, ten obszar był bardzo niewielki, lecz tak urokliwy, że kiedyśkoleżanka, która właśnie wróciła z Finlandii powiedziała z zachwytem: „Przecieżty tu masz kawałek Finlandii. Jak pięknie!”

Chętnie dzieliliśmy się tym pięknem, zapraszając przyjaciółna pikniki. Łąki rozbrzmiewały wtedy odgłosami śmiechem dzieci, szczekaniem psów, a las darzył gości tym, co miał.

Mijały lata. Chodniki wyszczerbiały się coraz bardziej, domy zwolna niszczały, umorusane dzieci rosły a ich zabawy dokonywały zniszczeń w budynkach, na ścianach, w podwórkach i na ulicy. W te mroczne okolice coraz częściej zaglądały radiowozy policyjne i karetki pogotowia, a widok puszek i butelek poniewierających się po podwórkach stał się codziennością.

TO zaczęło się powoli i prawie niepostrzeżenie: najpierw jakaś zgnieciona puszka na mostku, parę kapsli... Potem ślady palonego ogniska, torby foliowe polatujące po łąkach z wiatrem jak smętne baloniki. Murki mostku coraz częściej nosiły ślady wyładowywania czyjejś złości, a drogę do dębu znaczyły śmieci. Z czasem ziemia na mostku była dosłownie wybrukowana kapslami. Pod dębem odbywały się teraz codzienne libacje, więc nie o każdej porze mogliśmy tam przychodzić.

W tym czasie zaprzyjaźniłam się z brzozą w najodleglejszym zakątku łąk: przytulałam się do niej, gdy mnie zapraszała, bym chłonęła jej piękną,łagodną energię. Opowiadałam jej o swoich troskach i smutku z powodu niszczenia mojego Raju, a ona opowiadała o strumieniach energii, które spływały do jej pnia, jak i pni jej okolicznych sióstr z centrum Wszechświata, by dać tej okolicy błogosławieństwo Czystości i Spokoju. Raczyła mnie tym spokojem i zdrowiem obficie, więc radośnie wracałam do tego świata, który mnie ranił...

Mijały lata. Pogodziłam się z dewastacją Finlandii, jak i z postępującym zdziczeniem obyczajów sąsiadów w okolicy. Byłam nawet wdzięczna sobie za tę akceptację. Nie jest łatwo żyć w środowisku, które jest obce i z natury nieprzyjazne, ale jakoś dawaliśmy sobie radę.

Któregoś dnia wzięliśmy psa i wyruszyliśmy na codzienny spacer. Kiedy dochodziłam do końca łąk, poraziło mnie jakieś dziwne milczenie. Nagle spostrzegłam: Nie było mojej brzozy! Nie było także jej towarzyszek. Zostały pniaki i dywan ze złocistych trocin... Bezradnie spojrzałam w kierunku dębu, jakby pytając, jak mogło do tego dojść. Doszła do mnie odpowiedź: Pogódź się z tym! Wtedy dotarło do mnie, że dąb stał idealnie naprzeciwko mojej brzozy, czyli stanowili oni dwa przeciwstawne bieguny. Dlatego idąc, czułam tak silne zakłócenie energii.
Przez następne miesiące niechętnie wchodziłam na łąki, które z dnia na dzień zmieniały swój wygląd: przyjeżdżały ciężkie ciężarówki z materiałami budowlanymi, rozgniatając zielone ścieżki, podłączono media do kilku działek, a w okolicy rzezi brzóz pyszni się teraz ogromna rezydencja.

Kiedy ustał hałas budowy, kontynuowaliśmy nasze spacery po bardzo okrojonym terenie. Codziennie mijaliśmy dąb obrzucony śmieciami, z torebkami foliowymi w najniższych gałęziach, wysłuchujący codziennie strug negatywnych słów, które bardziej przypominają wymiociny niż mowę...

Jak on to wytrzymuje? – pytałam sama siebie, stojąc pod jego koroną. W dodatku, ci, którzy pod nim siedzą, mają poczucie mocy i panowania nad tymi, którzy są poza jej zasięgiem, jak niegdyś słowiańska i celtycka starszyzna – pomyślałam z ironią. - Och, dębie, kogo ty karmisz swoją mocą,jakim działaniom dodajesz sił i wsparcia... I jak to wszystko wytrzymujesz?

A jak ty to wytrzymujesz? – doszło do mnie. – Słyszę i widzęto samo, co ty, kiedy powracasz do domu. Ale spójrz na mnie, czy ubyło mi czegoś?

Spojrzałam: był dorodny, mocny i piękny, jak zawsze, a nawet bardziej, ponieważ rósł z biegiem lat.

W tym momencie zrozumiałam, że on teraz równoważy energię w całej tej okolicy, współpracując z przepiękną, ogromną olchą, która rośnie naprzeciw niego, ale za odległymi, gęstymi zaroślami, do których zamknięto dostęp przechodzącym.

- Widzisz, ja nadal jestem SOBĄ i robię to, co robiłem od samego początku, a to się nie zmieni, póki tu jestem.

Wtedy dotarło do mnie, że ja i mój mąż stanowimy w tej okolicy rodzaj takiego właśnie dębu. Pomimo nieprzyjaznego, zanieczyszczonego pod każdym względem środowiska pozostajemy Sobą i chyba tak jak dąb równoważymy energię tych okolic.

Od półtora roku uważam siebie za Pracownika Światła. To brzmi bardzo mocno, ale nie pompuje mojego Ego. Po prostu staram się dorzucić chociażmałą cząsteczkę do dzieła Transformacji.

Wiem to i czuję, że my, Pracownicy Światła jesteśmy w otaczającym nas świecie jak to piękne i silne drzewo. Niezależnie od okoliczności pozostajemy SOBĄ. Namaste.






Kochani, to staje się naprawdę! Energie Bogini dotknęły serc tych naszych Braci i Sióstr, którzy podjęłi bardzo trudne wyzwanie w tym świecie, okaleczając innych, wszelkie formy życia, naszą matkę - Gaję i siebie przy tym. Nadarza się sposobność, by przy sprzyjających tranzytach przesłać im naszą miłość, wsparcie i wlać w ich serca Nadzieję a wraz z nią jeszcze większą determinację i siłę, by uznali, że czas już definitywnie i bez wahania zakończyć to ich trudne i niewdzięczne doświadczenie wielu wcieleń i zwrócić się ku Światłu i Miłości.
Link poniżej kieruje do treści tej medytacji, która w Polsce powinna się odbyć o godz. 21. Podane są lokalizacje dla innych stref czasowych. Namaste.

http://soulowicz.wordpress.com/2012/06/09/medytacja-poddanie-sie-cabala/

1 komentarz:

  1. Aniu, po przeczytaniu i poczuciu tego co napisałaś o sobie i Akceptacji tego, co napotykamy w życiu, jeszcze bardziej Cię pokochałam! Pozwolę sobie zapoznać parę osób z Twoimi doświadczeniami, z nadzieją, że będzie im łatwiej przejść przez to "ucho igielne", jakim jest Akceptacja wszystkiego co nas spotyka i co nas otacza.Bardzo serdecznie Ci dziękuję za ten ogromnie wartościowy "materiał".
    Z Miłością i Światłem Jagusia

    OdpowiedzUsuń